„Życie każdego człowieka jest baśnią pisaną ręką Boga”– ta złota myśl Hansa Christiana Andersena, którą ktoś zapisał i zawiesił na dużej tablicy korkowej, towarzyszy podopiecznym Świetlicy SOS Pijarzy, usytuowanej w samym sercu Krakowa.
Aleksandra Wójcik
Ksiądz Stanisław Kania, pijar, rozgląda się po sali. – Nie ma na naszych ścianach dyplomów czy odznaczeń. Naszym sukcesem są nasi wychowankowie.
Dziś, kiedy po ponad trzydziestu latach dalsza działalność świetlicy jest zagrożona, bez trudu udało się księdzu Kani skrzyknąć grupę byłych podopiecznych. Choć są już dorośli, mają własne życie, rodziny i pracę, to miejsce pozostaje dla nich ważne. Kiedy dowiedzieli się, że na czas niezbędnego generalnego remontu trzeba znaleźć dla świetlicy nowy lokal, bez wahania stawili się przy Pijarskiej 2. Są tu dziś media, które zainteresowały się problemem. Przed kamerą i mikrofonami stają dwudziesto-, trzydziestolatkowie. – To miejsce nas ukształtowało, dzięki niemu wyszliśmy na ludzi. Tu nam prostowano kręgosłupy – mówią.
Początki
1986 rok. Ksiądz Stanisław Kania chodzi po mieście i widzi mnóstwo dzieci, które błąkają się bez opieki po ulicach. Nie chce przyglądać się temu bezczynnie. Wspólnie z przyjaciółmi wpada na pomysł zorganizowania świetlicy. Udaje się zebrać grupę zapaleńców, którzy bezinteresownie przychodzą na Pijarską, by spędzać czas z młodymi wychowankami. Dziećmi z trudnych, bardzo ubogich rodzin – takich, w których problemem jest zakup jedzenia i opłacenie rachunków za prąd. W ten sposób przy Pijarskiej 2 zaczyna działać pierwsza w Krakowie świetlica prowadzona przez podmiot pozarządowy.
Mija 10 lat. Przy Pijarskiej zjawia się 19-letnia Matylda z kilkoma koleżankami. Świeżo upieczone studentki chcą zostać wolontariuszkami. – Bawiłyśmy się z dziećmi, pomagałyśmy w nauce, przygotowywałyśmy podwieczorek. Nasi podopieczni pochodzili z bardzo biednych rodzin, także z problemem alkoholowym i przemocą – wspomina dziś Matylda Kania. – Wtedy w świetlicy nie było profesjonalnej diagnozy, zajęć terapeutycznych, wszystko odbywało się dość spontanicznie. Teraz mamy zdecydowanie więcej narzędzi, także dzięki współpracy ze szkołami i ośrodkiem pomocy społecznej. Wtedy kierowałyśmy się wyłącznie intuicją, po prostu matkowałyśmy wychowankom – przyznaje Matylda. – Ci panowie, którzy udzielają teraz wywiadu telewizji, to właśnie „moje dzieci” – mówi z dumą, wskazując na grupkę uśmiechniętych dwudziestolatków.
Praca przy Pijarskiej wciągnęła ją tak bardzo, że wtedy, dwadzieścia lat temu, na rzecz pedagogiki porzuciła studia ekonomiczne. Była pierwszą osobą zatrudnioną w świetlicy na etacie wychowawcy. – Ale nie dostała pracy po znajomości! – zaznacza ksiądz Kania, tłumacząc zbieżność nazwisk. – Po znajomości dostałam za to męża – śmieje się Matylda i tłumaczy, że poznała ukochanego, bratanka księdza Kani, podczas kolonii dla podopiecznych świetlicy (ksiądz Kania bez trudu potrafi wymienić jeszcze kilka osób, które znalazły swoje drugie połówki przy Pijarskiej). – Czyli najpierw była świetlica, potem mąż! – podkreśla Matylda Kania, mama piątki maluchów i wychowawca niezliczonej grupy podopiecznych, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat przewinęli się przez Pijarską.
Dobro powraca
Jarek ma dziś 26 lat. Do uczestnictwa w zajęciach na świetlicy przekonał go kolega z gimnazjum. – Mówił, że są tu fajni ludzie, pomagają w nauce – wspomina Jarek. Został tu na sześć lat. On na szczęście nie miał problemów w domu, relacje z rodzicami zawsze były świetne. Ale wielu z jego kolegów nie miało tyle szczęścia. Alkohol w domu, przemoc albo kompletny brak zainteresowania ze strony rodziców – to były problemy, z którymi przychodzili do świetlicy rówieśnicy Jarka. – Niektórzy z moich kolegów już w wieku 14 lat brali narkotyki, pili alkohol. Inni kradli, wdawali się w bójki, byli wulgarni, nie mieli żadnego szacunku dla starszych. Słowem, sprawiali ogromne problemy.
Jarek z podziwem mówi o wolontariuszach ze świetlicy, którzy bezinteresownie poświęcali „trudnym” wychowankom mnóstwo czasu. Wielu dzieciakom tylko dzięki temu udało się wyjść na prostą. – Nawet jeśli później nie wszystkim się powiodło, to jednak każdy, kto tu trafił, otrzymał od życia nową szansę – przekonuje. Dla niego największym darem, jaki otrzymał przy Pijarskiej, są przyjaciele. – Tacy, do których w trudnej sytuacji można zadzwonić, choćby o trzeciej w nocy, bo wiadomo, że pomogą.
Kuba jest rok starszy od Jarka, a świetlica towarzyszyła mu przez większość dzieciństwa – od 7. roku życia. – W dodatku złamałem regulamin i nie odszedłem stąd po osiemnastce – śmieje się Jakub, który świętował przy Pijarskiej jeszcze swoje dziewiętnaste urodziny. – Przyznaję, nigdy specjalnie nie szło mi w nauce. Wiem, że tylko dzięki tej świetlicy skończyłem technikum. Mogłem jeździć na wakacje nad morze albo na ferie w góry za symboliczne pieniądze. Poznałem wielu przyjaciół, z którymi do dziś jestem w stałym kontakcie.
Kadra świetlicy podtrzymuje relacje z dużą grupą byłych wychowanków. Potrzeba więcej niż zwykle wolontariuszy, brakuje rąk do pracy przy organizacji festynu? Na pomoc byłych podopiecznych zawsze można liczyć. Przyjdą, zagrają z dziećmi w planszówkę albo ping-ponga.
– Wierzę, że dobro powraca. Jeśli kiedyś go doświadczyłem, to teraz chcę oddać to samo innym – mówi Daniel. Pojawił się w świetlicy jako 11-latek i wciąż tu przychodzi – mimo że wkrótce skończy 36 lat. – Pomagam wychowawczyniom w opiece nad dziećmi, na przykład gdy jest organizowane wyjście na mecz. Bo dziewczyny zawsze mają ręce pełne roboty – mówi Daniel. Ćwierć wieku temu w centrum Krakowa brakowało miejsc, w których nastolatki mogłyby bezpiecznie i atrakcyjnie spędzić czas. Dlatego Daniel jako dziecko przebywał głównie na ulicy. Nie lubi wracać do tych czasów – I ja, i koledzy, w życiu nie mieliśmy lekko. A tutaj był inny świat. Kto wie, co by się ze mną stało, gdybym tu nie trafił?
Edukacja i zaufanie
Jarek i Kuba nie wyobrażają sobie, by na czas generalnego remontu zabytkowego budynku, w którym działa świetlica (może on potrwać nawet pięć lat), odebrano dzieciom to miejsce. Szansę na spokój, rozmowę, zabawę. Ciepły posiłek i letnie wakacje. Albo po prostu: choć parę godzin dziennie bez krzyków, widoku pijanej matki, agresywnego ojca.
Elżbieta Konik, wychowawczyni, pedagog resocjalizacyjny, podkreśla jednak, że sytuacja rodzinna i potrzeby podopiecznych są bardzo zróżnicowane. Także ksiądz Stanisław Kania, wspominając czas sprzed 30 lat, dostrzega różnicę: dziś biedy i domów, gdzie rządzi alkohol, jest mniej. Niektórzy wychowankowie pochodzą z dobrze sytuowanych rodzin, w których problemem jest jednak brak czasu dla dzieci. – Nasze drzwi są otwarte dla każdego – podkreśla ksiądz Kania. Tutaj, przy Pijarskiej, dzieci mogą w spokoju odrobić lekcje pod opieką wychowawców i wolontariuszy.
– Ważna jest dla nas edukacja, ale rozumiana szeroko: nie tylko jako wyrównywanie braków, lecz również organizowanie czasu dzieciom zdolnym, które szybko się nudzą – mówi Elżbieta Konik. Dla tych, które radzą sobie gorzej, świetlica prowadzi „pogotowie klasówkowe”.
Pani Anna, wolontariuszka, jest z wykształcenia nauczycielem chemii, dziś na emeryturze. – Uwielbiam tę pracę! Wolontariat w świetlicy to mój żywioł, po prostu się tu realizuję – podkreśla. Na Pijarskiej zjawiła się cztery lata temu. Pierwsze wyzwanie: przygotowanie licealistki do matury z języka polskiego. – Uczyłam się razem z nią – śmieje się pani Anna. Później do matury przygotowywała inną wychowankę – bardzo zdolną, ale niestety dość leniwą. – Oblała matematykę, jednak namówiłam ją, by podeszła do egzaminu poprawkowego. Pewnego sierpniowego dnia o 5 nad ranem otrzymałam SMS-a o treści: „Zdałam!”. To był moment ogromnej satysfakcji. Teraz ta dziewczyna jest studentką i wolontariuszką w świetlicy. Ma ogromny talent pedagogiczny.
Dziś pani Anna ma wśród podopiecznych więcej maluchów. Praca z nimi to również duże wyzwanie. – Ostatnio pewien chłopiec wpadł w złość podczas podwieczorku. Zrzucił ze stołu talerz, zaczął krzyczeć. „Idziemy na rozmowę” – powiedziałam mu. Po drodze skopał ławkę, rzucał krzesłami. Krzyczał, że zadzwoni na policję ze skargą na mnie. W końcu usiedliśmy i spędziliśmy w milczeniu prawie godzinę. Dopiero po chwili zaczęliśmy rozmawiać. A dziś słyszę, że dostaje niebieskie kartki, co na świetlicy oznacza najwyższą notę z zachowania! Morze cierpliwości i konsekwencja – to według pani Anny klucz do porozumienia z wychowankami. – Dzieci już mnie znają i potrafią się przede mną otworzyć. Oczywiście, zanim zaufają, długo obserwują, a wręcz sprawdzają: „Czy ona mnie zdradzi? Czy wyjawi to, co powiedziałem w tajemnicy?”.
Pasja i… dobre maniery
Świetlica mocno stawia na rozwijanie pasji u wychowanków i promowanie dobrych wzorców. Rok temu pracownicy wpadli na pomysł, by zapraszać na Pijarską ludzi wykonujących ciekawe zawody. – Zaczęliśmy od spotkań z tłumaczem języka migowego i asystentem osób niepełnosprawnych – wspomina Elżbieta Konik. Dostarczono wózek inwalidzki, przedmioty, którymi posługują się niewidomi i niepełnosprawni ruchowo. Wychowankowie wykonywali zadania z użyciem tych narzędzi. – To była wspaniała lekcja wrażliwości i empatii. Dzieci były naprawdę zainteresowane, a świadczy o tym choćby fakt, że zgłosiły chęć uczestnictwa w Krakowskich Dniach Integracji.
Na kolejne „Spotkania z pasją” przybyli m.in. chemik, ratownik Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i przewodnik górski. Cel? Inspirować, namówić do stawiania sobie ambitnych celów i do spełniania marzeń. Wychowawczynie z Pijarskiej przyznają, że rozbudzanie w dzieciach pasji jest niezwykle trudne.
Nie rezygnują jednak z pomysłu, zdecydowały się za to go rozwinąć. Nowa inicjatywa, „Hobbystyczne piątki”, to okazja, żeby wychowawcy, podopieczni i zaproszeni goście opowiedzieli o własnych pasjach. Zajęcia mają formę warsztatów. – Przykładowo, jeśli ktoś potrafi i lubi wykonywać plakaty przy pomocy programów graficznych, prezentuje swoje dokonania i uczy nas tego samego.
Trzeci kluczowy obszar działalności świetlicy, obok edukacji i rozwijania pasji, to nauka zasad dobrego wychowania i kultury osobistej. Brak szacunku dla innych i wulgarny język to jedne z najczęstszych problemów, jakie przejawiają podopieczni świetlicy. Cykl zajęć „Damy i dżentelmeni” ma im zaradzić. – Chcieliśmy odejść od zwykłego wykładu czy pogadanki – tłumaczy Elżbieta Konik. – Na zajęciach dla małych dam i dżentelmenów dzieci w praktyce uczą się, czym jest elegancja. Zorganizowaliśmy pokaz mody, dziewczynki same mogły dobrać dodatki i projektować sukienki. Chłopców uczymy wiązania krawatów. Przemycamy przy okazji ważny przekaz, jak być dżentelmenem – na przykład, że w określonych sytuacjach należy ustąpić komuś miejsca.
Świetlica współpracuje z psychologami, logopedami i terapeutami. W harmonogramie nie brakuje ciekawych zajęć: kulinarnych, teatralnych, artystycznych, sportowych, relaksacyjnych. Tradycją stała się organizowana co roku przed świętami Bożego Narodzenia wystawa „Anioły z Pijarskiej 2”. Dzieci przez kilka tygodni przygotowują projekty aniołów, a następnie wykonują je różnymi technikami plastycznymi – w ubiegłym roku z gliny i filcu. Anielski wernisaż jest bardzo uroczysty i towarzyszy mu program artystyczny – ostatnio jego hitem był pokaz mody świetlicowych dam i dżentelmenów.
Stałym elementem w grafiku są też warsztaty psychoedukacyjne i zajęcia z elementami socjoterapii. Aby osiągać jak najlepsze rezultaty w pracy z dziećmi, wychowawcy starają się pozostawać w bieżącym kontakcie z rodzicami. – Jeśli tworzą się konflikty, któreś z dzieci nie radzi sobie z emocjami, organizujemy indywidualne spotkanie i rozmawiamy. Oczywiście niektórzy rodzice są bardziej otwarci i sami wychodzą z inicjatywą, a inni są całkowicie bierni – mówi Elżbieta Konik. Poważnym problemem jest fakt, że wielu rodziców nie rozmawia z dziećmi o emocjach. – Próbujemy te braki wyrównywać, zachęcamy do mówienia o uczuciach, do tego, by ich nie tłumić w sobie.
Innym problemem jest uzależnienie dzieci od komputera i telefonu. W świetlicy wprowadzono jasne zasady: podczas
zorganizowanych zajęć dzieci nie mogą korzystać z komórek. – Walczymy z tym nieustannie, bo zawsze jest ktoś, dla kogo odłożenie telefonu okaże się ogromnym problemem. Dzieci są zapatrzone w ekrany i wydaje się, że one przesłaniają im cały świat – zauważa Elżbieta Konik. Kiedy ostatnio wychowawczynie zachęcały podopiecznych do rozmowy o pasjach, trzy czwarte z nich wskazało komputer, telefon, aplikacje internetowe. Dzieci nie zostały skrytykowane, ale zachęcone do tego, aby w szczegółach opowiedziały o pasji. – Zaraz potem zapytałyśmy: „Co robilibyście, gdyby nie było telefonu? Co można robić w wolnym czasie bez komputera?” – opowiada wychowawczyni z Pijarskiej. I dodaje: praca wychowawcy to praca twórcza. – Tu nie ma czasu na nudę, wciąż rozmawiamy o tym, co nowego zaproponować dzieciom, jak w formie zabawy przemycić ważną naukę.
Momenty satysfakcji? – Kiedy dziecko przychodzi do nas z kilkunastoma jedynkami z przyrody, a nam po wielu tygodniach pracy udaje się sprawić, by zaliczyło semestr. Albo wtedy, gdy zajęcia, które wymyślimy, sprawią wychowankom rzeczywistą radość i sami dopytują, kiedy będą następne. To najlepsza motywacja, by starać się jeszcze bardziej – uśmiecha się Elżbieta Konik.
Ksiądz Stanisław Kania nie wyobraża sobie, że z powodu remontu przyjdzie mu zamknąć drzwi dla swoich wychowanków. – Trudno byłoby mi bez tej świetlicy. Bo te trzydzieści lat to kawał mojego życia, pięknego życia – mówi. I apeluje do samorządu oraz właścicieli lokali w Krakowie, by zechcieli udostępnić zastępcze pomieszczenie dla świetlicy. – Ksiądz Stanisław jest ikoną, żywą legendą tego miejsca – uśmiecha się były wychowanek Jarek. – Jest bardzo ekspresyjny, charyzmatyczny, i dzięki temu potrafi przyciągać do siebie ludzi. Poruszy niebo i ziemię, żeby to miejsce wciąż działało.