Z dr Danielem BĄKIEM – psychologiem i terapeutą, specjalizującym się m.in. w pomaganiu osobom LGBT+ rozmawia Agnieszka URAZIŃSKA.
Moje klientki i moi klienci mają przed czym uciekać. Alkohol i narkotyki bywają traktowane jako sposób na radzenie sobie z osamotnieniem, brakiem zrozumienia i akceptacji – mówi dr Bąk.
Agnieszka Urazińska: Kogo widzi pan najczęściej w swoim gabinecie?
Daniel Bąk: Przychodzą do mnie głównie mężczyźni w wieku do 45 lat i z grupy LGBT+. Nie wszyscy znają ten skrót, więc wyjaśniam: LGBT+ to przede wszystkim lesbijki, geje, osoby biseksualne oraz trans. Fakt, że wśród moich klientów są głównie mężczyźni nie wynika z tego, że ta płeć i grupa wiekowa szczególnie potrzebuje wsparcia psychologicznego. Zapewne dla klientów ważne jest, że jestem mężczyzną, więc łatwiej im będzie rozmawiać. I że zajmuję się właśnie problemami osób LGBT+, bo już na początku swojej pracy zauważyłem, że potrzebują one określonego, specjalistycznego wsparcia. Szkoliłem się w Polsce i za granicą, a także znam tę grupę klientek i klientów, dlatego szansa, że będę umiał pomóc w trudnościach, jest spora.
A kłopotów pewnie wśród LGBT+ niemało.
Od dziecka ubierają nas albo w spodnie, albo w spódnice. W bajkach są matki i ojcowie, a księżniczka zawsze czeka na księcia – jest domyślnie heteroseksualna! Młody człowiek ogląda taki heteronormatywny świat i próbuje się do niego dopasować. Przez lata jesteśmy wychowywani w otoczeniu, które instruuje nas, jak funkcjonują kobiety i mężczyźni – jak się zachowują, ubierają, jakie role odgrywają w rodzinach oraz relacjach romantycznych i/lub seksualnych. Od samego początku dowiadujemy się, czego oczekuje się od nas w tych kwestiach. Mamy między innymi identyfikować się z płcią, na którą wskazuje nasze ciało oraz musimy okazać się heteroseksualni. Wydaje się, że większość z nas – może z pewnymi oporami – ale się w tym ostatecznie odnajduje. Jednak są też takie osoby, które przeżywają siebie inaczej. Wśród nich są właśnie moje klientki i moi klienci.
Jakie są ich najpoważniejsze problemy?
Miejsce numer jeden na liście ich najważniejszych trudności zajmuje często brak akceptacji otoczenia. Homofobia, bifobia czy transfobia mają się doskonale, powiedziałbym – niestety – że w ostatnich latach coraz lepiej. Zauważyłem, że część osób LGBT+ czuje się wręcz zagrożona. Według mnie od pewnego czasu można zaobserwować stopniowe narastanie przyzwolenia na niechęć wobec przedstawicielek i przedstawicieli społeczności LGBT+.
Jak powinna wyglądać pomoc osobom LGBT+?
Orientacja homoseksualna jest normatywną orientacją psychoseksualną – nie ma w niej nic nieprawidłowego, nic, co by wychodziło poza ramy normy seksuologicznej czy psychologicznej. Rolą seksuologa, psychologa czy psychoterapeuty nie jest zmiana czyjejś orientacji psychoseksualnej. Mamy pomóc człowiekowi ułożyć się ze swoją homoseksualnością, a nie próbować go zmieniać.
Często klienci zmagają się z uzależnieniem?
To poważny problem wśród LGBT+. Do przyjmowania środków psychoaktywnych przyznaje się wiele klientek i klientów. Nie przeprowadzałem badań dotyczących częstości występowania uzależnień w tej grupie osób. Natomiast z mojego doświadczenia wynika, że to coraz większy kłopot wśród LGBT+. Jest to także potencjalnie grupa osób szczególnie narażonych na doświadczenie uzależnienia.
Dlaczego?
Przyjmowanie substancji psychoaktywnych często wynika z chęci ucieczki od zastanej rzeczywistości. Moje klientki i moi klienci mają przed czym uciekać. Alkohol i narkotyki bywają traktowane jako sposób na radzenie sobie z osamotnieniem, brakiem zrozumienia i akceptacji. Wszystkie te trudności dotyczą co najmniej części osób LGBT+, zgłaszających się po pomoc psychologiczną.
Od pewnego czasu do lepszego rozumienia trudności psychologicznych osób LGBT+ z dużym powodzeniem wykorzystuje się teorię stresu mniejszościowego. W ten sposób określany jest stres wynikający z przynależności do grupy mniejszościowej. On wpływa na to, jak postrzegamy siebie w społeczeństwie i jak w nim funkcjonujemy. Z moich obserwacji wynika, że stres mniejszościowy rzeźbi życiorysy ludzi, często w sposób dramatyczny. Przynależność do mniejszości związana jest z lękiem i obawami. Wynikają one z otaczającej nas homo-, bi- i transfobii, które są źródłem dyskryminujących postaw i zachowań powodujących, że sytuacja osób LGBT+ jest wyjątkowo trudna. Wpływa na życiowe wybory. Może dochodzić do tego, że kobieta, która kieruje swoje potrzeby emocjonalno-seksualne do kobiet, zwleka zanim je ujawni nawet najbliższemu otoczeniu. Bywa, że wbrew swoim potrzebom angażuje się w związek z mężczyzną, czasem na długie lata. Nie jest w stanie być szczęśliwa.
Co do prób zmieniania czyjejś orientacji psychoseksualnej – nauka nie dostarcza dowodów, że jest to możliwe, zaś we współczesnej psychoterapii oraz psychiatrii uznaje się takie oddziaływania za szkodliwe i nieetyczne. Nie nazywajmy ich także psychoterapią – to nazwa zarezerwowana dla profesjonalnej pomocy psychologicznej. Nie spotkałem się z sytuacją ani nawet nie słyszałem o przypadku, aby ktoś ukrył swoje potrzeby psychoseksualne i/lub żył wbrew nim, aby zaspokoić oczekiwania społeczne, rodziny itd., i był przy tym spełnionym człowiekiem. Z psychologicznego punktu widzenia wydaje się to niemożliwe, bo przecież samookreślenie się w zakresie seksualności warunkuje to, jak funkcjonujemy wśród ludzi – z kim tworzymy związki, z kim się przyjaźnimy, ogólnie – jakich wyborów dokonujemy w relacjach z innymi. Takie życie w równoległych rzeczywistościach to dla człowieka psychologiczny koszmar! Znam ludzi, którzy „wyszli z szafy” w bardzo dramatycznych okolicznościach – na przykład tracąc przy tym rodziny. Osoby LGBT+ mają wiele powodów, by chcieć dystansować się od otaczającego je świata.
Oprócz uzależnień mamy w grupie LGBT+ do czynienia także z trudnościami, takimi jak depresja i lęk. Z praktyki klinicznej wiem, że są one często efektem dyskryminacji ze względu na płciowość i/lub seksualność oraz – wynikającego z niej – odrzucenia.
W kontekście LGBT+ mówi się coraz częściej także o zjawisku tzw. chemsexu.
Tak, chodzi tutaj o sytuację, kiedy aktywność seksualną łączy się z używaniem środków psychoaktywnych, takich jak na przykład mefedron. Można się zastanawiać, z jakiego powodu chemsex zyskał popularność w tej grupie osób. Angażujący się w chemsex zazwyczaj tłumaczą, że substancja psychoaktywna potęguje doznania podczas seksu. Z pewnością dla części osób jest to podstawowa motywacja. Przyjemność seksualna to jedno, natomiast dla mnie, jako psychoterapeuty, to wyjaśnienie nie wydaje się pełne. W myśleniu o uzależnieniach bliski jest mi pogląd, że sięganie po substancje psychoaktywne to bezpośredni skutek braku bliskich, bezpiecznych, dających satysfakcję więzi. Taki często jest chemsex – przypadkowy, z przedmiotowym traktowaniem się zaangażowanych weń osób, skalkulowany na nieograniczoną przyjemność seksualną. I tyle. Dla pełnego obrazu potrzebuję dodać, że
znam sytuacje, w których żyjące razem osoby, bliskie sobie emocjonalnie, również uprawiają chemsex. On nie wyklucza przyjemności połączonej z bliskością oraz intymnością. Łączenie seksu z substancjami psychoaktywnymi ludzkość zna od zawsze! Trudności zwykle zaczynają się wtedy, gdy dla danej osoby seks na trzeźwo przestaje być możliwy, a okazjonalna używka staje się uzależnieniem.
Ponieważ w kontekście chemsexu często mówi się o mężczyznach, to uważam, że warto zastanowić się nad możliwym związkiem między niektórymi konsekwencjami takiego seksu i homofobią. Seks między mężczyznami przedstawiany jest zwykle jako zboczony i brudny. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o przekaz części mediów i wypowiedzi niektórych osób publicznych. Mężczyźni uprawiający taki seks uznawani są za gejów i podlegają społecznemu piętnowaniu. Sam seks traktowany jest zaś jako sprawa marginalna, wstydliwa, brudna, stąd zwykle okrywana milczeniem. Uważam, że taki męsko-męski seks – po tym, gdy już trafi do sfery tabu – dla części mężczyzn staje się areną potencjalnie raniących doświadczeń. Dlaczego? Tabu oznacza między innymi brak rozmowy i refleksji, stąd przykładowo ograniczoną kontrolę własnych zachowań i utrudnione stawianie granic innym. Dobrze jest, gdy w seksie ludzie o siebie dbają. Jestem natomiast przekonany, że chemsex – odbierając przytomną świadomość – może skutecznie to uniemożliwiać. Partnerzy zamieniają się wtedy w narzędzia wzajemnego, seksualnego zaspokojenia. To zazwyczaj sytuacja bez intymności i poczucia bezpieczeństwa.
Nie wydaje się pan zdziwiony, że tyle jest uzależnionych osób LGBT+?
Jeśli jest się poddanym ciągłej, społecznej opresji, to sięganie po używki – z których część, np. alkohol, jest akceptowanych społecznie – wydaje się być po prostu jednym z mechanizmów redukcji stresu. W tym kontekście doświadczenie uzależnienia nie powinno dziwić.
Nie można problemu oderwać od sytuacji życiowej klientki czy klienta. Jeśli założymy, że używka jest jednym ze sposobów, w jaki człowiek próbuje sobie poradzić z trudnościami, to w przypadku osoby nieheteronormatywnej od razu w grę wchodzą kwestie dotyczące orientacji seksualnej i/lub tożsamości genderowej. Jeśli przychodzi do mojego gabinetu klientka lub klient doświadczający uzależnienia i mówi, że należy do społeczności LGBT+, jest to dla mnie sygnał, że będę się zajmował między innymi psychologicznymi konsekwencjami stresu mniejszościowego. Będziemy razem mierzyć się z konsekwencjami bifobii, transfobii lub homofobii. Takie fobiczne, a więc nacechowane lękiem, niechęcią czy nawet nienawiścią, przekonania mogą docierać do osoby LGBT+ z otoczenia lub – co dla wielu jest mniej oczywiste – ich źródłem bywa sama osoba LGBT+. Gdy osoba LGBT+ używa wobec siebie tych samych narzędzi społeczno-kulturowej opresji co otoczenie, a więc przede wszystkim krzywdzących stereotypów, mówimy o uwewnętrznionej homo-, bi- czy transfobii.
Często się zdarza, że osoba nieheteroseksualna siebie nie akceptuje?
To bardzo częste. Wszyscy jesteśmy homo-, bi- i transfobami! Skoro od małego słyszymy, jak wygląda możliwe do zaakceptowania życie seksualne i romantyczne, jakie role w społeczeństwie powinni odgrywać mężczyźni i kobiety, że nie istnieją inne tożsamości genderowe poza kobiecą i męską, to nie ma siły, żebyśmy łatwo zaakceptowali odstępstwa od tego modelu. Akceptacji dla różnorodności płciowej i seksualnej musimy się nauczyć. Przepracowujemy to w sobie. Nie inaczej jest w grupie LGBT+. Tam homo-, bi- czy transfobia przychodzi nie tylko z zewnątrz, ale czyni szkody także od wewnątrz. To wspomniana już przeze mnie uwewnętrzniona homo-, bi- i transfobia – ślad socjalizacji w heteronormatywnym społeczeństwie, który nosi w sobie każda i każdy z nas. Tym samym także osoby LGBT+. To jest straszne, bo oznacza, że ktoś sam siebie nie akceptuje, nie znosi tego, kim jest, jaki jest i jakie ma potrzeby. Pomagam czasem klientkom i klientom, którzy czują do siebie samych nienawiść. Tym większą, im głośniej otoczenie wyraża niechęć względem różnorodności płciowej i seksualnej. To dla mnie jednocześnie przerażające i smutne. Dlatego tak bardzo mnie złości, gdy słyszę osoby publiczne, w szczególności polityczki i polityków, którym zdarza się mówić, że geje to zboczeńcy. Konsekwencje takich wypowiedzi widzę u siebie w gabinecie. Takie komunikaty odbierają godność. Trudno wtedy uwierzyć, że ma się takie samo prawo do życia między ludźmi, jak reszta.
Zwraca pan uwagę na problemy, z którymi większość z nas w ogóle nie musi się mierzyć.
To prawda. W niektórych sprawach osobom heteronormatywnym jest łatwiej. Heteronormatywnym, czyli heteroseksualnym oraz takim, których płeć biologiczna – żeńska lub męska – jest jednocześnie płcią przeżywaną. Nie stają na przykład przed wyzwaniem złożenia deklaracji: „Mamo, tato, jestem heteroseksualny”. Nikt tego od nich nie wymaga. Heteroseksualność traktuje się jak oczywistość. Poza tym o sprawach związanych z seksualnością w ogóle trudno się rozmawia. Tymczasem dla osoby nieheteroseksualnej „wyjście z szafy”, czyli inaczej „ujawnienie się” oznacza ni mniej, ni więcej, tylko podzielenie się z innymi bardzo intymnym aspektem swojego życia, także seksualnego. Na dodatek czasem po takim wyznaniu osoby LGBT+ spotyka ostracyzm i brak zrozumienia. Przecież to skrajnie stresująca sytuacja! To wszystko powinni wiedzieć psychoterapeuci, którzy mają pomóc wyjść z uzależnienia.
Czy potrzebne są szczególne metody terapii, dostosowane do specyficznych potrzeb osób LGBT+?
Nie ma potrzeby uczenia się nowych metod czy podejść w terapii. Konieczne jest natomiast, by terapeutka czy terapeuta mieli świadomość specyfiki sytuacji społeczno-kulturowej, a co za tym idzie – trudności psychologicznych osób LGBT+. Jestem takim samym psychoterapeutą w relacji z klientkami i klientami hetero- i nieheteronormatywnymi. Sednem sprawy według mnie jest to, w jaki sposób postrzegam płciowość i seksualność człowieka. Wychodzę poza ramy heteronormy. Nie próbuję etykietować ludzi na siłę tożsamościami dopuszczalnymi w heteronormie. Zakładam, że ktoś może przeżywać siebie jako geja, lesbijkę, osobę biseksualną, transseksualną albo nie utożsamiać się ani z kobietami, ani z mężczyznami. Uważam, że należy się skupić na tym, aby pomoc udzielana uzależnionym była jak najskuteczniejsza. Jeszcze raz chciałbym podkreślić, jak istotne jest, by dostrzegać specyfikę klientek i klientów LGBT+ w terapii uzależnień. Widzę to jako warunek podjęcia adekwatnych, skutecznych interwencji pomocowych. Jako osoby zajmujące się niesieniem pomocy psychologicznej nie dajmy się zwieść zapewnieniom, choćby tym pojawiającym się czasem w mediach, że sytuacja społeczna osób LGBT+ w Polsce uległa na przestrzeni lat znaczącej, trwałej poprawie. W praktyce, rzeczywiście, para gejów może przejść ulicami Warszawy trzymając się za ręce i – przy odrobinie szczęścia – nie spotka ich z tego powodu żadna przykrość. Tyle że Warszawa, to nie Polska. To, co bywa tolerowane w wielkich miastach, w mniejszych miasteczkach czy na wsiach wciąż jest niedopuszczalne. Niektórzy czynią sobie z czyjejś nieheteronormatywności, a więc na przykład homo- czy biseksualności, transseksualności, aseksualności, interseksualności itd., pretekst do zastosowania przemocy. Dobrze by było, aby terapeutka i terapeuta wiedzieli i pamiętali, że ich klientka czy klient LGBT+ jest – w porównaniu z osobami heteronormatywnymi – zwykle narażony na większe ryzyko napiętnowania i odtrącenia przez otoczenie, a zatem wystawiony na dodatkowy stres.
Terapeuci to wiedzą?
Może nie mam racji, ale wydaje mi się, że większość z nas nie zdaje sobie sprawy z własnej homo-, bi- i transfobii. W czasie wykładów i warsztatów, które prowadzę dla psychoterapeutek i psychoterapeutów, przybliżając im tematykę LGBT+, reakcje osób uczestniczących są skrajne. Jedni mówią: „No tak, to ważne, zdałem sobie sprawę, że niewiele wiem na ten temat. Potrzebuję się doszkolić”. Inni natomiast wzruszają ramionami: „Przecież to uzależniony klient, jak każdy inny”. Przedstawicielek i przedstawicieli tej drugiej grupy wcale nie jest tak mało. Można zakładać, że przynajmniej czasem, ten drugi rodzaj komentarza pojawia się jako przejaw niewiedzy. Jeśli jednak terapeutka czy terapeuta nie podejmują wysiłku zweryfikowania swojego nastawienia, otrzymując nową wiedzę, jest to już coś dużo bardziej niepokojącego. Zrównanie ze sobą doświadczeń społeczno-kulturowych osób hetero- i nieheteronormatywnych to zaprzeczenie opresji, której na co dzień podlegają osoby nieheteroseksualne, transseksualne itd. Z jakiego powodu ktoś się broni, by dostrzec i uznać istnienie takiego kawałka otaczającej ją lub jego rzeczywistości? To prosta droga, by zacząć się zastanawiać nad własną homo-, bi-, czy transfobią! Taka refleksja to według mnie kluczowa składowa zawodowego przygotowania do niesienia profesjonalnej pomocy psychologicznej osobom LGBT+ w obszarze uzależnień.
Do tych drugich, mówiących: „To klient taki, jak każdy inny”, raczej by pan uzależnionego z grupy LGBT+ nie posłał?
Nie, bo nie mają racji – to nie jest klient jak każdy inny. Choćby dlatego, że spacer z ukochaną osobą za rękę przez miasto wiąże się dla osoby nieheteronormatywnej z ryzykiem doświadczenia przemocy motywowanej nienawiścią ze względu na płciowość i/lub seksualność. To wpływa na psychikę. Wspominałem już między innymi o stresie mniejszościowym. Dodatkowo, nie mając rozeznania w kwestiach LGBT+, terapeutka czy terapeuta pozbawiają się istotnej części kompetencji – wiedzy niezbędnej do niesienia pomocy tej grupie klientek i klientów. Spotkałem się ze stwierdzeniem: „Jak czegoś nie będę wiedział, to zapytam klienta”. W ograniczonym zakresie jest to podejście do zaakceptowania. Nie powinien to być jednak podstawowy sposób „dokształcania się” terapeutki czy terapeuty. Wtedy sytuacja byłaby podobna do następującej: do terapeuty przychodzi klient, a terapeuta prosi go, by powiedział wszystko, co wie o uzależnieniach i z tego uczynił warunek podjęcia dalszej pomocy. Absurd. Wspieranie osób LGBT+ to obszar specyficznych kompetencji, które należy zdobyć, by dobrze wykonywać swoją pracę. Są szkolenia, warsztaty, konferencje, książki i filmy. Najpierw należy poznać grupę i jej specyfikę. Później można pomagać. Uważam, że wcale nie jest łatwo znaleźć terapeutę profesjonalnie przygotowanego do pomagania osobom LGBT+.
Jak szukać, żeby dobrze trafić?
Zwykle świetnie sprawdza się tak zwana poczta pantoflowa. Zachęcam też, aby przy pierwszym kontakcie, nawet już w czasie rozmowy telefonicznej, wprost spytać, jakie terapeutka czy terapeuta ma przekonania, jeśli chodzi o homoseksualność, biseksualność, transseksualność itd. Czy pomagał już w takich sprawach, czy zna specyfikę LGBT+? Takie pytania nie powinny dziwić. Jeśli poruszymy temat od razu, będzie się można wstępnie zorientować, czy terapeuta jest przygotowany do takiej pracy oraz jakie ma stanowisko wobec różnorodności płciowej i seksualnej. Dzięki temu osoba szukająca pomocy będzie wiedziała, czy nastawienie terapeuty jest dyskryminujące. Gdyby było, to jasne, że trzeba szukać dalej.
Dziękuję za rozmowę.