Miesięcznik „Świat Problemów”
  • O nas
  • Redakcja
  • Prenumerata
  • Archiwum
  • Dla autorów
  • Kontakt

Picie się kończy – zaczynają się inne problemy

Niekiedy terapeuci par, które tracą więź ze sobą w okresie trzeźwienia pijącego partnera, zapominają, że nie mają prawa oceniać, z jakich powodów ludzie są ze sobą lub przestają być; że zadaniem terapeuty jest tylko pomaganie im w tworzeniu własnej, niepowtarzalnej historii – bez podpowiadania, jak ona ma się skończyć.

Joanna Wawerska-Kus

Kiedy mąż lub partner pije, żona, która jest osobą współuzależnioną, opiera swoje funkcjonowanie emocjonalne głównie na lęku. Ten lęk koncentruje się na spolaryzowanym przewidywaniu – czy partner się napije, czy nie. Lęk często miesza się z realnym strachem dotyczącym biegunowego widzenia rzeczywistości – oba jej warianty przynoszą ulgę: „napił się” generuje myśli, emocje i zachowania oparte na „a nie mówiłam” czy „nareszcie mam to już za sobą”, zaś „nie napił się” – „będzie trochę spokoju” czy „teraz już będzie dobrze”. Mimo że takie życie przynosi wiele cierpienia, frustracji, żalu i złości, dzięki wtłoczeniu go w stały, powtarzalny cykl picia i chwilowej abstynencji – staje się możliwe do zniesienia, przewidywalne, znane. Osoba uwikłana w ten cykl, pytana o własne problemy, na pierwszym miejscu wymienia picie partnera/męża. Jeśli podejmuje decyzję o własnej terapii, to najczęściej jako cel swojego pojawienia się w poradni uznaje doprowadzenie do zaprzestania przez niego picia… I to się czasami udaje – on przestaje pić.
Czasami bywa tak, że on przestał pić i namówił ją do podjęcia terapii. Bez względu na kolejność, w jakiej weszli w program zdrowienia, na początku jest zazwyczaj wspaniale. Z jej perspektywy główny, a często też w jej przekonaniu jedyny, problem, został rozwiązany. Niestety, a może na szczęście, zazwyczaj zaraz po tym „miodowym miesiącu”, mimo że mąż nadal utrzymuje abstynencję, pojawiają się nowe, zaskakujące problemy. Wraca lęk, frustracja, nie znika złość, bywa że nasila się żal i poczucie krzywdy. Wraz z tymi trudnymi emocjami, pojawia się zaskoczenie i rozczarowanie – jak to? Nie tak miało być…
Związek osoby współuzależnionej lub wychodzącej ze współuzależnienia z trzeźwym (niepijącym) alkoholikiem ma swoją specyficzną dynamikę, różniącą się od dynamiki związku z osobą pijącą. Jeśli więc pracujemy terapeutycznie z osobą pozostającą w takim związku, musimy w pracy uwzględnić charakterystyczne dla tej sytuacji zjawiska oraz nieco inne niż standardowe cele terapeutyczne.

W zasadzie nie ma już przemocy

Kiedy w związku jest przemoc, z punktu widzenia terapeuty zasada jest prosta: należy podjąć wszelkie możliwe starania, aby ją zatrzymać. W swoim spolaryzowanym widzeniu rzeczywistości osoby współuzależnione wiążą zazwyczaj przemoc z piciem partnera. Często, kiedy ten przestaje pić i nadal stosuje jakieś formy przemocy (czasami inne niż wcześniej, czasami takie same), partnerka dla podtrzymania własnej wizji ich związku, zazwyczaj iluzorycznej, wkłada mnóstwo energii w to, aby zaprzeczyć, że przemoc nadal ma miejsce. Na pytanie wprost o przemoc, często mówi: „w zasadzie już nie ma” albo „jest zupełnie inaczej, niż kiedy pił”, choć nie idzie za tym deklaracja, że jest jakoś zdecydowanie lepiej. Pacjentka żyje nadal w podwyższonej gotowości bojowej, narasta u niej poziom lęku, ale konsekwentnie zaprzecza, jakoby doświadczała przemocy ze strony niepijącego partnera.
Alkoholik, podejmujący decyzję o abstynencji, nie jest w stanie zmienić z dnia na dzień swoich zachowań, szczególnie tych, które służą rozładowaniu napięcia. Zachowania agresywne czy przemocowe temu przecież służą. Z iluzji jego partnerki, święcie przekonanej, że głównym, jeśli nie jedynym, problemem w ich relacji jest jego picie, wynika jej gotowość do niedostrzegania lub zaprzeczania (negowania) jakimkolwiek innym problemom. A przemoc jest problemem, który trudno jest zanegować, którego na dłuższą metę nie da się nie dostrzegać. W takiej sytuacji mamy do czynienia ze swoistym klinczem – z pragnienia pacjentki „żeby było dobrze”, rodzi się i wzmacnia mechanizm niedopuszczający do świadomości, że „nie jest dobrze”. Wymaga to od terapeuty uważnej obserwacji pacjentki, słuchania tego, co mówi i niejako wyławiania sprzecznych komunikatów. Pacjentka może być bowiem przekonana, że jeśli nadal utrzymuje się jej lęk, że zamiast się cieszyć, znów jest niezadowolona i smutna, wynika to z jej znerwicowania, nawyku, nieumiejętności zrelaksowania się czy zaufania drugiej osobie. Kobieta w takim momencie bywa zdziwiona pytaniem, czy mąż nie robi czegoś, co nasila jej lęk. „Co miałby robić – odpowiada – przecież nie pije”.
Trudno jest wytłumaczyć pacjentce, że może być tak, że nawet jego niepicie bywa narzędziem przemocy psychicznej. Stan abstynencji spełnia rolę marchewki, zaś jego złamanie – kija w nowej formie tresury partnerki. Niedopowiedzenia, groźby, wymuszenia uległości, pseudoasertywne wyrażanie siebie oraz domaganie się uznania za heroiczny wysiłek niepicia mogą budować atmosferę zagrożenia. Niestety, swoistą formą poniżania partnerki może być także wylewna szczerość, obarczająca i trudna, bo przecież „trzeźwość równa się uczciwość” – to wyznania zdrad, gwałtowne przeprosiny, nadmiarowe deklaracje i postanowienia poprawy oraz dzielenie się emocjami i przemyśleniami, czasami całkowicie zakorzenionymi w pijanym życiorysie i wprowadzającymi niewyobrażalny chaos poznawczy i emocjonalny. To także wyrazy wdzięczności, za to, że „wytrzymałaś ze mną”, podziw dla „wybaczenia”.
Bardzo trudno jest powiedzieć „stop” tego rodzaju przekraczaniu granic – przecież on jest w tym taki szczery i uczciwy, stara się. I tylko nie wiadomo dlaczego lęk przeradza się chwilami w przerażenie, jak najbardziej adekwatne, dotyczące nieznanych fragmentów, odrzucanych w nieświadomość informacji, które zamiast zbliżać, budzą instynktowną zdrową niechęć. Nasze pacjentki nie ufają jednak zazwyczaj własnemu instynktowi, ich życie długo polegało na oszukiwaniu tego podstawowego instynktu – samozachowawczego. A to oznacza, że naszym zadaniem jest pomóc im odzyskać kontakt z tą częścią siebie, która wciąż jeszcze ostrzega przed niebezpieczeństwem – najczęściej tym zdrowym elementem jest to, co buduje lęk pacjentki, bo lęk we współuzależnieniu zazwyczaj ma realne podstawy.
Ale jest i druga strona tego medalu: trudno zatrzymać wyznania, które pomagają czuć się ważną i podziwianą. Kobieta słysząca, że potrafi „tyle wybaczyć”, rzadko zdobędzie się na odwagę i powie „nie wybaczam”, „nie pozwalam”, „to ponad moje siły”. Automatycznie próbuje „dorosnąć” do ideału, jaki widzi w niej mąż marnotrawny. I tu otwiera się szerokie pole do pracy terapeutycznej – na temat praw osobistych, granic, rozumienia własnych potrzeb czy ochrony własnej intymności, czasami wręcz jej budowania.

Ofiara zmienia się w sprawcę

Może zdarzyć się i tak, że niepijący mąż przestaje budzić lęk, ale ku zaskoczeniu pacjentki zaczyna najpierw ją irytować, drażnić aż w końcu wywołuje w niej furię. Czasami przez jakiś drobiazg dochodzi do karczemnych awantur, w których nagle okazuje się, że to partnerka jest stroną znacznie bardziej agresywną i zainteresowaną siłowym rozwiązaniem konfliktu. W dodatku im bardziej on stara się nie dać sprowokować, próbuje panować nad sobą, tym mocniej ona się „rozkręca”. Tak dzieje się zazwyczaj, kiedy abstynencja partnera nie jest już nowością, kiedy doświadczane niejako eksperymentalnie poczucie bezpieczeństwa pozwala na podjęcie próby odreagowania złości. Latami odkładane reakcje na to, co robił partner, kumulują się i znajdują ujście w nieadekwatnych do aktualnego bodźca atakach agresji; czasami wyeskalowanych aż do rękoczynów ze strony pacjentki. Rzadko jednak pacjentka przyznaje się do tego wprost, ponieważ takie zachowanie budzi jej głęboki wstyd – sama nie może zrozumieć, jak to się dzieje, że z roli ofiary wchodzi nagle w rolę sprawcy lub co najmniej prowokatora. Niestety, mamy wówczas do czynienia z odwiecznym prawem rządzącym procesami społecznymi: naród podbity świetnie czuje się w roli okupanta natychmiast po tym, kiedy koło historii wchodzi w kolejną fazę obrotu. I dlatego ludzkość wymyśliła misje stabilizacyjne. Małżeństwo, które toczy wojnę też potrzebuje misji stabilizacyjnej – najczęściej podejmuje się jej terapeuta. Ale to bardzo specyficzna misja.
Wymaga chociażby towarzyszenia parze w zrównoważeniu, przynajmniej na poziomie poznawczym, tego, co pozytywne, z tym, czego zaakceptować się nie da. Bo przecież trudno nie uznać za sukces czy zasób sytuacji, w której tłumiąca dotychczas swoją złość, bojąca się jej wyrażania osoba współuzależniona wyraża ją w końcu – otwarcie, pod właściwym adresem, przestaje bać się konfrontacji i jest na nią gotowa. Problemem w tym wypadku jest sposób wyrażania złości – trudny do zaakceptowania i wymagający zatrzymania. Warto wprowadzić także porządek poznawczy na poziomie rozróżniania bodźców wywołujących złość pacjentki – ona sama musi się nauczyć rozróżniać, czy jej emocje ulokowane są w przeszłości, którą próbuje odreagować, czy w teraźniejszości, w której odkrywa nowe, niechciane zachowania partnera. To trudne zadanie dla terapeuty – wymaga jednoczesnego wspierania pacjentki w prawie do poczucia krzywdy, do buntu przeciwko temu, co ją spotkało i sporej czujności, kiedy odreagowywanie zaczyna rządzić się prawami prostego odwetu, stosowania zasady „oko za oko”. W tym momencie może pojawić się konieczność pracy nad poczuciem krzywdy i danie pacjentce prawa do braku gotowości na wybaczenie tego, co uznaje za krzywdę wyrządzoną przez męża. Gwałtowna złość i agresja świadczą zazwyczaj właśnie o niemożności wybaczenia. Zdrowiejąca ze współuzależnienia kobieta, zaczynając urealniać swoją sytuację, przestaje często chronić swojego męża – uświadamia sobie, że w jej życiu znów ma miejsce jakaś niesprawiedliwość. Mąż trzeźwiejąc, nie zostanie ukarany za to, co zrobił jej i rodzinie, ona nie zostanie nagrodzona. To on jest podziwiany, że daje radę i nie pije, to jego wspierają w tym niepiciu inni – ona schodzi na drugi plan. A przecież, kiedy on pił, to ona, paradoksalnie, była na pierwszym planie – jako bohaterka, która „niesie swój krzyż”.
Terapeuta powinien zaakceptować ten stan buntu na rzeczywistość, pamiętając jednocześnie, że życie u boku pijącego alkoholika nie jest wyłącznie pasmem cierpienia – ma swoje, choćby dla patrzącego z zewnątrz, głupie czy niezrozumiałe, ale jednak profity. Zazwyczaj w tym konflikcie zamiany ról chodzi przecież o władzę.

Terapeuta w konflikcie małżeńskim

Doświadczenia walki o władzę z okresu picia przenoszą się czasami na okres zdrowienia także w postaci rywalizacji terapeutycznej. Jeśli oboje są w terapii, zaczynają porównywać metody swoich terapeutów. W rozmowach, a zwłaszcza w kłótniach, przywoływany jest autorytet terapeuty jako instancji nadrzędnej. Przypomina to spory z dzieckiem, które zafascynowane panią z przedszkola zaczyna negować to, co mówi mama. Tyle, że w przypadku zdrowiejącej pary często trudno jest określić, kto jest mamą, a kto dzieckiem. Warto pamiętać i liczyć się z tym, że w tego rodzaju sporach, w których pacjenci podpierają się autorytetem terapeuty, możemy występować jako postaci niejednoznaczne i kiedy w jakiś sposób docierają do nas treści, które jakoby przekazaliśmy którejś ze stron konfliktu, możemy być zdumieni tymi cytatami, możemy być także głęboko przekonani, że nie wypowiedzieliśmy słów, na które powołuje się pacjentka lub pacjent. Czy możemy coś z tym zrobić, w jakikolwiek sposób przeciwdziałać takiemu zjawisku? Chyba nie. To kolejne wyzwanie dla terapeuty. Bo choć nie uczestniczy w samym konflikcie, to jest w niego wciągany. Słysząc późniejszą relację swojego pacjenta(ki), staje czasami przed pokusą wyrażenia zdumienia i zanegowania zdania „konkurencyjnego” terapeuty. „Czy ty sobie wyobrażasz, że terapeuta mojego męża powiedział…” – nasza pacjentka próbuje nas tymi słowami wciągnąć w koalicję, może zabiegać w ten sposób o naszą akceptację, domagać się przyznania jej racji, potępienia męża, może nas sprawdzać pod względem lojalności.
Naszym zadaniem jest wówczas zrozumieć prawdziwą intencję, w miarę możliwości nazwać ją, bez wchodzenia w spór kompetencyjny czy rozgrywki ambicjonalne. W związku z tym zdecydowanie lepiej jest, żeby zdrowiejąca para była prowadzona w jednej placówce, tak aby terapeuci mogli porozumiewać się między sobą i omawiać, co dzieje się w relacji z pacjentami na zebraniach klinicznych czy superwizji. Ważne, aby pamiętać, że kiedy pojawiają się sprzeczne treści, zadaniem terapeutów nie jest śledztwo mające na celu ustalenie prawdy czy określenie, która strona jest bardziej wiarygodna. Nie jesteśmy ani prawnikami, ani doradcami, ani mediatorami, a najmniej śledczymi. Ale przede wszystkim, nie jesteśmy stroną konfliktu. W przypadkach skrajnie sprzecznych relacji, nie bójmy się konfrontacji. Czasami ujawnienie takich sprzeczności może być dobrym momentem na rozpoczęcie terapii małżeńskiej. Znacznie trudniej jest wtedy, gdy ona i on leczą się w różnych miejscach. Chroniąca oboje tajemnica lekarska uniemożliwia wymianę informacji i spostrzeżeń z terapeutą z innego zespołu. Nie istnieją dotychczas standardy profesjonalnego postępowania w takich wypadkach – obowiązuje nas kodeks etyczny i tajemnica zawodowa, rozwiązania proceduralne w tej kwestii nie istnieją. Od nas zależy, czy zbudujemy w sobie pewność i zaufanie, że jeżeli słyszę od swojej pacjentki, że terapeuta jej męża neguje moje metody pracy i kwestionuje postawione diagnozy, to z całą pewnością jest to informacja będąca elementem konfliktu pacjentki i jej męża, a nie spór kompetencyjny pomiędzy mną a terapeutą jej męża. Pacjentowi wolno wiele rzeczy, a im bardziej wydają nam się one dziwne czy poruszające, tym bardziej bywają jednocześnie diagnostyczne – warto pamiętać o tym, w jakiej roli występujemy.

Ojciec i matka w procesie zdrowienia

O ile w terapii osób uzależnionych zazwyczaj jest miejsce na pracę nad rolami społecznymi w kontekście poczucia winy, budowania w sposób konstruktywny relacji z innymi, w tym z własnymi dziećmi, o tyle w pracy z osobami współuzależnionymi zapominamy o tym aspekcie funkcjonowania emocjonalnego. Tak jakbyśmy automatycznie uznawali, my terapeuci, że współuzależnione matki nie krzywdzą swoich dzieci, nie mają adekwatnego poczucia winy, bo to nie ich odpowiedzialność za przemoc, za picie, za wciąganie dzieci w chore funkcjonowanie systemu rodzinnego.
Zazwyczaj doznajemy olśnienia, kiedy rozmawiamy z dziećmi – dorosłymi lub nie. One opisują świat, w którym osoby współuzależnione dokonują porównywalnych spustoszeń w emocjach i obrazie siebie co osoby uzależnione – czasami też biją, krzyczą, zaniedbują, obarczają zadaniami ponad siły, chronią pijącego rodzica kosztem bezpieczeństwa i zaufania dzieci itp. Przypominam o tym aspekcie, ponieważ wydaje mi się on bardzo istotny w procesie zdrowienia osób współuzależnionych, a bywa pomijany lub bagatelizowany.
Trzeźwiejący alkoholik w trakcie własnej terapii próbuje wrócić do prawidłowego funkcjonowania w rolach społecznych, w tym również rodzicielstwa. I tu bardzo często osoba współuzależniona prezentuje postawę silnego oporu. Gdy dzieci są małe, nie weszły jeszcze w okres dojrzewania, zazwyczaj bronią, niemal fizycznie, dostępu do dzieci w przekonaniu, że tylko one wiedzą, jak najlepiej się nimi opiekować i je wychowywać. Mimo deklaratywnej otwartości i gotowości do przywrócenia równowagi w obowiązkach i prawach rodzicielskich – nawyk bycia zdanym wyłącznie na siebie jest bardzo silnym ograniczeniem dla osób współuzależnionych. Bywa i odwrotnie – skoro do tej pory tej równowagi nie było, to następuje odreagowanie w drugą stronę. Osoba współuzależniona z przewrotną satysfakcją ceduje większość obowiązków na drugiego rodzica, niechętnie udziela mu informacji i wskazówek („powinien wiedzieć”), a czasami jeszcze dodatkowo krytykuje wszelkie, nawet drobne, potknięcia, błędy czy nieumiejętności.
Gdy dzieci są w okresie dojrzewania, bywa jeszcze trudniej. Na przykład wtedy, kiedy jedno z nich funkcjonuje w roli zastępczego partnera współuzależnionej matki. Wraz z trzeźwieniem ojca narasta konflikt dotyczący pozycji u boku kobiety – dorastające dziecko czuje się zdetronizowane, odsunięte, mniej ważne niż dotychczas. Walczy o odzyskanie swojego statusu, czasami atakując konkurenta, czyli ojca, czasami matkę − domagając się jej uwagi. Najczęściej obrywa za to od obojga rodziców, a oni z ulgą składają to na karb dorastania, „trudnego” wieku i wpływu rówieśników. Czasami kończy się to piciem lub zażywaniem narkotyków przez nastolatka, co rozumiane systemowo, znów staje się problemem centralnym, tak jak kiedyś picie ojca i pozwala systemowi trwać bez diagnozy i naprawy głębszych, innych od uzależnienia problemów.
Dorosłe dzieci czasami są wciągane w konflikty pomiędzy rodzicami i stawiane w sytuacji zmuszającej do opowiedzenia się po którejś stronie – w skrajnych wypadkach mają zeznawać w sądzie, świadczyć o racji któregoś z rodziców przed znajomymi i dalszą rodziną, rozstrzygać spory i wspierać. Szczególnie w sytuacji, kiedy pijący partner zdecydował się na abstynencję i terapię, warto pracować z pacjentką współuzależnioną nad jej rolą matki, nad obrazem siebie w tej roli i swojego męża/partnera w roli ojca. Utrwalony w okresie aktywnego uzależnienia obraz dychotomicznego podziału na dobrą (bo niepijącą) matkę i złego (bo pijącego) ojca powinien zostać urealniony i pozbawiony swojej jednoznacznej kolorystyki – zdrowienie to także branie odpowiedzialności za własne wybory, postępowanie i wychodzenie z fałszywego obrazu świata, to dopuszczanie do świadomości innej niż czarno-biała ocena moralna.
Zadaniem terapeuty nie jest w tej kwestii ocena, czy nasza pacjentka jest dobrą czy złą matką – jego zadaniem jest pomoc pacjentce w dokonaniu takiego wglądu, w którym to ona sama oceni, co jej, jako matce, się udało, a co nie, czego nauczyły się od niej jej dzieci o rodzinie, małżeństwie, dorosłości i gdzie jest jeszcze miejsce na korektę, a gdzie trzeba będzie pogodzić się z tym, że niewiele lub nic nie da się już zmienić. Współuzależnienie to nie tylko funkcjonowanie w roli żony czy partnerki, to także wpływ na przekaz wychowawczy wobec własnych dzieci. Jeśli oboje rodzice zdrowieją, warto pamiętać, że dzieci tej pary mogą, a w zasadzie powinny, mieć z tego jakiś pożytek; jako terapeuci często fiksujemy się na relacji uzależniony − współuzależniona, zapominając, że cała rodzina jest dotknięta skutkami tej relacji.

Brak happy endu

Niestety, bywa i tak, że mimo starań, dobrych chęci i sprzyjających okoliczności okazuje się, że pacjentce nie uda się utrzymać czy odbudować związku z trzeźwym alkoholikiem. Kiedy alkohol przestaje być osią zainteresowania naszej pary, może się okazać, że znika jedyna rzecz, która wcześniej tę parę łączyła. Nie potrafią być ze sobą na trzeźwo – bez adrenaliny wydzielającej się w czasie kłótni i aktów przemocy, bez pakowania walizek po kolejnym piciu i bez przeprosin, które były słodkie jak miód i mamiące perspektywą świetlanej przyszłości. Bez niepokoju, kiedy on nie wraca o właściwej porze, i ulgi, kiedy wraca i jest trzeźwy. Bez przekonania o tym, że cierpienie uszlachetnia, a niesienie krzyża − przybliża do świętości…
Czasami brak gotowości do wybaczenia uniemożliwia odbudowanie zaufania. Bagaż krzywdy, utrwalona złość i żal oraz nawykowy, niedający się zredukować lęk wobec partnera, powodują, że łatwiej jest pacjentce wyobrazić sobie nowy związek lub samotność niż podjęcie trudu odbudowywania starego. Zadaniem terapeuty jest wówczas z szacunkiem odnieść się do takiej decyzji. To trudniejsze niż owarzyszenie pacjentce w rozstawaniu się z pijącym partnerem. Takie rozstanie bywa obciążone większym poziomem rozczarowania i frustracji, większą potrzebą konfrontowania się z prawdą, z realnym obrazem siebie i świata – to obszar do pracy nad bezsilnością bardzo szeroko rozumianą, w kontekście filozoficznym, egzystencjalnym. Czasami trudno pogodzić się z tym, że jeden wartościowy człowiek plus drugi wartościowy człowiek nie dają sumy w postaci wartościowego związku. To nie matematyka, choć nieraz w pracy terapeutycznej tęskni się do prostych działań algebraicznych.
Trudno, nie będąc w tym konkretnym związku, a tylko obserwując go z zewnątrz, zrozumieć, że brak alkoholu może pogorszyć jakość życia seksualnego. Na pewno ją zmienia. I tutaj zazwyczaj łatwiej jest zrozumieć, czy zaakceptować problem po stronie osoby pijącej. Ale bywa i tak, że lata pożycia z kimś, kto pije, kształtują w kobiecie specyficzne potrzeby, reakcje biochemiczne i skutkują tym, że trzeźwy partner inaczej pachnie, inaczej się porusza i zwyczajnie – przestaje „kręcić” i podniecać.
Zachwianie wieloletnich obyczajów, rytuałów i nawyków ma prawo przekroczyć możliwości adaptacyjne którejś ze stron – i kobieta, i mężczyzna są na to narażeni w tym samym stopniu. Każde z nich może odkryć, że alkohol był jednym z elementów iluzji na temat związku, że pozwalał odraczać doświadczenie pustki w relacji, że zastępował bliskość, że pozwalał na wzajemne manipulacje i unikanie brania odpowiedzialności nie tylko przez osobę uzależnioną. Para ma prawo się rozstać w takim samym stopniu jak i nadal być ze sobą. Ma prawo przestać się kochać, ale także ma prawo nadal się kochać. Bywa, że terapeuta zapomina o tym, zdawałoby się oczywistym, aspekcie relacji – a przecież nie nam oceniać, jaka miłość jest w porządku, a jaka nie. I z jakich powodów ludzie są ze sobą lub przestają być. My im możemy tylko pomóc w tworzeniu własnej, niepowtarzalnej historii, nie zakładając, jak ona ma się skończyć.

Ofiara przemocy Program terapeutyczny przemoc Sprawca przemocy terapia alkoholizmu Terapia par współuzależnienie
Artykuł pochodzi z miesiąca: Lipiec 2014
Poprzedni artykuł Hope-4-Street − nadzieja dla ulicy
Kolejny artykuł Co mogą zrobić gminy, aby powstrzymać pijanych kierowców?

Podobne artykuły Podobne artykuły

Psychoterapia hiperseksualności dostosowana do potrzeb pacjenta

Psychoterapia hiperseksualności dostosowana do potrzeb pacjenta

Dziedziczenie ubóstwa w enklawach biedy

Takich badań jeszcze nie było!

Sam nie potrafię przestać pić i poukładać sobie życia

Jest w kobietach niesamowita moc

Jest w kobietach niesamowita moc

Wsparcie dla osób starszych uzależnionych od narkotyków

Przeciwdziałanie efektom psychologicznym zwiększającym ryzyko załamania abstynencji w procesie trzeźwienia

Zamknięci w klatce lęku

Luty 2021



str.
3

Z dr. n. med. Sławomirem MURAWCEM, psychiatrą, psychoterapeutą i specjalistą terapii środowiskowej rozmawiała Ewa PĄGOWSKA
Zdrowie psychiczne w pandemii

str.
6

Artur Malczewski
Jak radzą sobie placówki leczenia osób uzależnionych w trakcie epidemii COVID-19?

str.
9

Artur Malczewski
Substancje psychoaktywne w ruchu drogowym w okresie pandemii COVID-19

str.
13

Tadeusz Pulcyn
Nie poddajemy się

str.
16

Z dr hab. prof. Elżbietą ZDANKIEWICZ-ŚCIGAŁĄ, prof. Uniwersytetu SWPS, psycholog, psychotraumatolog, rozmawiała Aleksandra PRZYBORA
Aleksytymia a uzależnienie od alkoholu

str.
20

Agata Sierota
Nałogowe czynności abstynenta, czyli o uzależnieniach zastępczych

str.
23

Tadeusz Pulcyn
Razem zmieniamy jutro

str.
26

Aleksandra Przybora
Kampania NASZA w tym GŁOWA

str.
29

Aneta Gawełek
Traumatyczne przeniesienie w psychoterapii osób z doświadczeniem przemocy

Czytelnia Świata Problemów

Diana Malinowska, „Kiedy praca szkodzi? Wskazówki dla terapeutów pracujących z osobami nadmiernie angażującymi się w pracę”

Diana Malinowska, „Kiedy praca szkodzi? Wskazówki dla terapeutów pracujących z osobami nadmiernie angażującymi się w pracę”

Piotr Szczukiewicz, Drogi do zdrowia.

Piotr Szczukiewicz, Drogi do zdrowia.

Zobacz także:




© 2015 Wszystkie prawa zastrzeżone Świat Problemów.
Zaprojektowane i wykonane przez Sobre
Close Window

Loading, Please Wait!

This may take a second or two. Loading, Please Wait!