Miesięcznik „Świat Problemów”
  • O nas
  • Redakcja
  • Prenumerata
  • Archiwum
  • Dla autorów
  • Kontakt

Pomóc przede wszystkim sobie

O wychodzeniu z destrukcji współuzależnienia, poszukiwaniu odpowiedzi i naprawianiu relacji w trudnych związkach z psychoterapeutką humanistyczną, certyfikowaną specjalistką psychoterapii uzależnień, superwizorką PARPA i Rady Superwizorów Psychoterapii Uzależnień Joanną WAWERSKĄ-KUS rozmawia Katarzyna KULESZA.

Katarzyna Kulesza: W naszym społeczeństwie problem współuzależnienia dotyczy głównie kobiet. Jakie deficyty czy raczej nieadaptacyjne schematy z dzieciństwa i wzorce zachowań powodują, że u osoby dorosłej rozwija się współuzależnienie?

Joanna Wawerska-Kus: Warto doprecyzować, co nazywamy współuzależnieniem i jasno podkreślić, że nie jest to zaburzenie ani choroba w rozumieniu wszystkich możliwych klasyfikacji chorób i zaburzeń. Nie mamy dobrej definicji „współuzależnienia”, ale nie należy wylewać dziecka z kąpielą i mówić, że nie ma współuzależnienia, bo wtedy nie będzie można świadczyć pomocy tym osobom. Do placówek, gdzie leczy się osoby uzależnione, zgłaszają się zazwyczaj ich partnerki, żony, rzadziej matki, bardzo rzadko mężowie kobiet uzależnionych, i określamy ich wspólnym mianownikiem – osobami współuzaeżnionymi, natomiast te osoby są różne. W badaniach publikowanych w Polsce widać podstawowy błąd metodologiczny – badane są pacjentki, które zgłaszają się i leczą w placówkach, tzw. współuzależnione, ale nie ma grupy kontrolnej, czyli de facto nie wiemy, czym te kobiety różnią się od innych, poza faktem, że mają uzależnionego męża. Z teorii wynika, że są co najmniej trzy źródła współuzależnienia. Pierwsze to są cechy osobowościowe, ale różne – może to być osobowość zależna, narcystyczna, histrioniczna, jednak jest jakiś aspekt tych osobowości, który powoduje, że wchodzi się w taki, a nie inny związek. Drugie źródło to wzorce z dzieciństwa, trzecie natomiast to reakcja na to, co wnosi w relację partner. Żadna z tych teorii nie ma stuprocentowego potwierdzenia, ale też nikt jej w pełni nie obalił, taki jest stan faktyczny.

Czy kultura i pewne wzorce społeczno-kulturowe predestynują kobiety do współuzależnienia? Z wiedzy, z perspektywy feministycznej i doświadczeń społecznych gender wynika, że kobiety są wychowywane do współuzależnienia. Postrzegam to jako zjawisko społeczne, a nie psychologiczne. Bez względu na ich cechy osobowości i predyspozycje, kobiety mają taki imperatyw kulturowy – muszą mieć męża. Ponadto, to one są odpowiedzialne za jakość i kształt małżeństwa i rodziny, i to one są winne, jeśli coś w tym małżeństwie jest nie tak. To jest schemat społeczny, który matki przekazują córkom, dodatkowo utrwalany przez Kościół katolicki.

Jeśli taka kobieta wychowywała się w rodzinie, gdzie ojciec był uzależniony, a matka wzmacniała jego nałogowe zachowania, to zwykle taki wzorzec jest przenoszony w życie dorosłe. Jeżeli człowiek uczył się miłości od destrukcyjnego ojca i współuzależnionej matki, to tak, jakby miał w swojej psychice przekonanie, że uzależnienie wiąże się z miłością. Dorosłe osoby albo podążają za wzorcem z dzieciństwa albo go całkowicie negują, np. jeśli mój ojciec pił, to mąż ma być abstynentem, ale to jest dalej uznawanie tego wzorca.

A jeśli wyobrażenia o idealnym związku rozbijają się o rzeczywistość, to czasem pojawia się poczucie winy, że nie sprostało się zadaniu. Kiedy przychodzi moment przebudzenia i osoby współuzależnione zaczynają szukać pomocy?

To może działać dwutorowo – jeśli szukam winy w sobie, to czasami przychodzę na terapię, żeby siebie naprawić. Bardzo często osoby współuzależnione trafiają do terapeuty z taką potrzebą: proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, żeby w moim małżeństwie było lepiej. Są też kobiety, które mówią: ja już zrobiłam wszystko, proszę teraz coś z nim zrobić. My w obu przypadkach proponujemy tym kobietom: proszę się zająć sobą, nie ma pani wpływu na to, co robi mąż – tracimy z oczu potrzebę zajęcia się małżeństwem. A przecież pacjentki przychodzą do nas z problemami małżeńskimi, a nie osobistymi. Myślę, że chodzi tu o coś więcej, nie tylko o sam moment, kiedy osoby współuzależnione zaczynają szukać pomocy, ale o zastanowienie się, co ja robię w takim związku. Pracuję również z parami i czasami mam ochotę zadać takie pytanie na samym początku. Dlaczego wchodzę w ten związek, skoro wiem, że mój partner ma problem z alkoholem, z grami komputerowymi, hazardem itd.? Myślę, że im wcześniej następuje taki moment przebudzenia tym lepiej, tylko miłość nie nadaje się do obiektywnej obserwacji. Czasami to przekonanie, że moja miłość uzdrowi partnera, miłość nam pomoże, czy inne fałszujące rzeczywistość przekonania powodują, że kobieta inwestuje coraz więcej w ten związek, i jak już zainwestowała, to trudno jest się z niego wycofać.

Gdy mówimy o współuzależnieniu, to trochę zapominamy o tym, co jest dobre w tej relacji kobiety i mężczyzny. Kobiety trafiają do terapeutów w takim momencie życia, kiedy jest im ciężko, kiedy nastąpił już moment przebudzenia, dzieje się coś złego. Natomiast my, terapeuci, zapominamy o tym, że ten związek powstał z jakiegoś powodu. Ci ludzie się kochali, podobali się sobie, pożądali się, natomiast to, co działo się później spowodowało, że ten związek nie jest już dobry. Tutaj nie ma recepty, nie ma nawet dobrego wskaźnika. Czy to znaczy, że tam nie ma co ratować, czy to znaczy, że teraz, gdyby się pozmieniali oboje, to coś nowego się wydarzy? Nie wiemy. Każda para ma indywidualną historię i my trochę o tym zapominamy. Czasami takie przepychanki, kto w związku rządzi, kto się kim opiekuje bardziej wzmacniają związek niż służą jego rozpadowi. Z perspektywy terapeuty musimy o tym pamiętać, a z perspektywy rozumienia współuzależnienia – mamy do czynienia z trudnymi związkami. I bez względu na to, czy nazwiemy je destrukcyjnymi, współuzależnieniowymi czy dysfunkcjonalnymi, to są bardzo silne, wzajemne więzi pomiędzy kobietą a mężczyzną.

Zwłaszcza że nie zawsze w tym związku jest źle. Zdarzają się okresy, kiedy partner/mąż nie ulega nałogowi, zaczyna wierzyć, że uda mu się zerwać z nałogiem, być może nawet snuje dalekosiężne plany. Kobiety w związkach z uzależnionymi partnerami nie postrzegają tego okresu jako trudny, tylko jako dający nadzieję na przyszłość. To jeszcze bardziej cementuje więzi w tej relacji. Natomiast, gdy znowu partner/małżonek wraca do nałogowych zachowań, pojawia się żal, zawiedzione nadzieje i poczucie krzywdy.

Czasami w związkach czy rodzinach z uzależnieniem, alkohol staje się tematem dyżurnym i jednocześnie za- stępczym. Zwykle ta rodzina ma wiele różnych problemów, natomiast nie trzeba się nimi zajmować, dopóki skupiamy się na piciu głównego bohatera. Zajmujemy się piciem z nadzieją, że gdyby on nie pił, to wszystko byłoby cudownie. W momencie, kiedy osoba uzależniona przestaje pić, a osoba współuzależniona próbuje się leczyć, dochodzą do głosu wszystkie inne problemy: brak bezpieczeństwa finansowego, zachowania przemocowe z jednej i drugiej strony, niedopasowanie seksualne, brak wspólnych zainteresowań. Nagle się okazuje, że jak nie ma alkoholu, nałogowego grania czy innego środka uzależniającego, to trzeba się zająć wszystkimi problemami. Często osoby uzależnione na drodze zdrowienia mówią o tym, że są zdziwione, czują się tak, jakby żona prowokowała ich do napicia się albo słyszą wprost: „wolałam jak piłeś”. Problem z uzależnieniem, z różnymi destrukcyjnymi zachowaniami wprowadził pewną rutynę postępowania, czyli członkowie rodziny wiedzą jak się zachować, kiedy ojciec pije, kiedy stracił pieniądze, bo zagrał. To jest im znane. Gdy tego nie ma, nie wiadomo jak ta rodzina funkcjonuje. Nie ma już powrotu do tego, co było przedtem i trzeba wypracować nowe sposoby radzenia sobie z rzeczywistością.

Jeżeli ktoś funkcjonuje w związku z osobą uzależnioną, np. od alkoholu, i zdefiniuje swój problem jako „życie z pijącym mężem/partnerem”, to wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem jest uwolnienie się od pijącego męża czy np. nałogowo uprawiającego hazard. A to chyba nie jest takie proste…

To jest najprostsze i jednocześnie najtrudniejsze rozwiązanie. Zawsze zdumiewa mnie, kiedy siada przede mną samodzielna, czynna zawodowo kobieta, zazwyczaj atrakcyjna, zaradna, która nie dostrzega, że dźwiga na plecach swojego męża, i mówi: sama sobie bez niego nie poradzę. Gdy zaczynamy rozpatrywać, z czym sobie nie poradzi, to właściwie tylko z presją społeczną, że kobieta bez mężczyzny się nie liczy. Tak, jakby kobiety nie widziały tego, że ich samodzielność też jest cenna. Kobiety mają to wdrukowane, że bez mężczyzny życie nic nie jest warte.

Czasami wszystko przemawia za tym, żeby wyjść z tego związku, a mimo to niemożność wyzwolenia się z przekonania, że bez mężczyzny nie dam sobie rady, nadal ten związek cementuje.

Jest takie pojęcie jak „koło przemocy”, gdzie po okresach, kiedy jest źle, następuje tzw. miesiąc miodowy, kiedy partner z poczucia winy stara się „odpokutować” swoje agresywne zachowania. Rzeczywiście ten dobry okres, nawet jeżeli już nie daje nadziei na poprawę, to utwierdza w przekonaniu: dla tych dobrych chwil warto być w tym związku. Z czasem jednak narasta napięcie, bo lęk nie znika, a potem znów następuje akt przemocy bądź ciąg alkoholowy czy hazardowy. Osoba uzależniona w związku szuka usprawiedliwienia dla redukcji napięcia – wybuchu emocji, zapicia. Myślę, że to jest taki specyficzny taniec krzywdy i winy. Oboje – i on, i ona w tym związku nieustannie czują się winni i nieustannie czują się skrzywdzeni.

Co zrobić, żeby wyjść z takiego zapętlenia?

Prostym zabiegiem jest zadanie sobie pytania: czy ja jestem szczęśliwy?, czy tak wyobrażałem sobie swój związek? Od tego czasami zaczyna się zdrowienie w parze, od uświadomienia sobie, że kiedyś było inaczej, kiedyś się kochali, nie walczyli ze sobą. Uważam, że nie trzeba od razu zmieniać wszystkiego i natychmiast podejmować decyzji o rozstaniu, czasem wystarczy jedna zmiana, np. jeden dzień w tygodniu spędzamy inaczej niż zwykle. Ludzie boją się zmian, bo mają zakodowane, że to wymaga od nich ogromnych i radykalnych decyzji – właśnie rozwodów, abstynencji, odbierania dzieci, dzielenia majątku. A jak tę zmianę oswoi się na zasadzie, spróbujmy zrobić coś małego, zmieńmy jakiś drobiazg i zobaczmy co dalej, potem może uda się zmienić coś innego, wtedy jest łatwiej. Często osoby współuzależnione mówią: wiem, że powinnam podjąć decyzję, a w tle pojawia się: powinnam się rozstać, nie jestem na to gotowa. Pozostanie w związku to też jest decyzja. Pacjentki boją się, że gdy zgłoszą się na terapię jako osoby współuzależnione, to usłyszą, że muszą się rozstać z nałogowym partnerem.

Czasem zadaję pytania pacjentkom: czy go pani lubi? Czy go pani kocha? Czy jak go nie ma, to pani za nim tęskni? Okazuje się, że czasami wcale nie chodzi o tego konkretnego mężczyznę i konkretną kobietę, tylko o to, że ja myślę coś o mężczyznach, a on myśli coś o kobietach. Ścierają się te dwa światopoglądy. Większość kobiet w terapii współuzależnienia nie wyobraża sobie własnego życia bez mężczyzny u boku, za cel stawia sobie utrzymanie związku bez względu na koszty.

Współuzależnienie rozumiane jako wadliwa adaptacja do destrukcji wnoszonej w związek przez partnera zawęża pracę terapeutyczną głównie do funkcjonowania w związku z partnerem. A kobiety pełnią także inne role, na które mechanizmy współuzależnienia także mają wpływ.

Bardzo często kobiety współuzależnione są także matkami, ale niestety nie wszystkie są w stanie w konstruktywny sposób poradzić sobie z zapewnieniem dzieciom adekwatnej do ich potrzeb opieki i ochrony. Zazwyczaj postrzegamy osoby wpółuzależnione jako ofiary destrukcyjnej sytuacji i zapominamy o tym, że jest mnóstwo aspektów macierzyństwa związanego ze współuzależnieniem. Zawsze kij ma dwa końce i ja się z tym spotykam pracując z osobami z tzw. grupy DDA, które chcą się rozliczyć przede wszystkim z krzywdą i pretensjami dotyczącymi pijącego rodzica. Jednak w pewnym momencie zaczynają dostrzegać współudział bądź aktywny udział w tym, co się działo w rodzinie – rodzica niepijącego, zazwyczaj matki. Z perspektywy dorosłego dziecka odkrywa się, że matki nie są takie anielskie, że pozwalały na to, co działo się w domu, że czasami to one zaniedbywały.

Myślę, że dość reprezentatywne jest to, że my o tym zapominamy w programach terapeutycznych dla osób współuzależnionych. W terapii pogłębionej z osobami uzależnionymi pracuje się nad poczuciem winy. Natomiast w tradycyjnych programach dla osób współuzależnionych nie oferujemy takiego rozliczenia się z odpowiedzialnością za związek. Zgodnie z definicją, że osoby współuzależnione tylko reagują na destrukcję wnoszoną przez partnera, utwierdzamy je w przekonaniu, że nie są stroną aktywną, tylko reaktywną. To jest niesprawiedliwe dla wszystkich członków tej rodziny. One nie są tylko kulą bilardową, którą ktoś odbija po stole z jednej łuzy do drugiej. System działa inaczej. Myślę, że popełniamy błąd, gdy zwracamy się do pacjentek: to my się zajmiemy panią i niech pani nad sobą popracuje. Jesteśmy przyzwyczajeni do tych pacjentek, które mówią: mój mąż pije, a my ich utwierdzamy w przekonaniu: nie ma pani na to wpływu. Jeżeli przychodzi do nas żona hazardzisty i mówi: mój mąż właśnie zastawił pod hipotekę moje mieszkanie, co ja mam zrobić? Wtedy nie zaproponujemy jej wglądu w siebie, tylko powiemy: niech pani idzie do notariusza, niech jak najszybciej się zabezpieczy majątkowo. Udzielamy takiej porady, bo to jest na ten moment problemem tej kobiety.

To nieprawda, że one nie mają wpływu na to, co robi mąż/partner. Każda kobieta i każdy mężczyzna będący w związku mają na siebie wpływ.

Melody Beattie w swojej książce „Koniec współuzależnienia” napisała, że współuzależnienie ma wiele odmian. Jest uzależnieniem od ludzi – od ich nastrojów, zachowań, stanu zdrowia i miłości (1). Podaje także listę cech osób współuzależnionych, które są czasami sprzeczne, a więc każdy może się z nimi zidentyfikować.

Melody Beattie traktuje współuzależnienie jako rodzaj zaburzenia, choroby, analogiczny do uzależnienia. Traktuje współuzależnienie jako uzależnienie od osoby uzależnionej. Kontynuując taki tok myślenia, można uzależnić się od wszystkiego – od świata, zakupów, hazardu, co jest poniekąd prawdą. Współuzależnienie nie jest analogiczne do uzależnienia. Od teorii koalkoholizmu się odchodzi, chociaż wiem, że ta teoria jest kusząca dla samych pacjentek. Jest taka trochę usprawiedliwiająca.

Andrzej Margasiński nazywa myślenie o współuzależnieniu efektem horoskopowym, czyli efektem Barnuma. Jeżeli napisze się coś na wystarczająco dużym poziomie ogólności, wymyśli się jakąś listę cech, to każdy będzie mógł się z tym zidentyfikować, tak jak w horoskopach. Wszystkie takie zestawienia cech i zachowań osób współ- uzależnionych nie są klinicznym wyznacznikiem współuzależnienia, bo takowych nie ma. Z mojego doświadczenia wynika, że do definicji, którą się posługujemy w lecznictwie uzależnień pasuje około 1/3 pacjentek. Pozostałe pacjentki zgłaszają się z różnych powodów na terapię, ale pod jednym hasłem: „mój mąż pije” i bardzo się obrażają, kiedy pytam: i co to dla pani oznacza? Wyjaśniam, że nie pomagam w związku z piciem męża, tylko z problemem, który to wywołuje. Dla każdej pacjentki to będzie inny problem.

Konfrontacja osoby współuzależnionej z rzeczywistością, z obrazem siebie, jaki zbudowała, bazując na negatywnych skryptach umożliwia nabranie dystansu do siebie i zauważenie swoich destrukcyjnych zachowań?

To jest bardzo indywidualne. Wydaje się, że to, co my myślimy o współuzależnieniu, jak pracujemy z osobami współuzależnionymi, wymaga głębokiej rewizji, głębokiego przemyślenia, o co nam chodzi. Jakiś czas temu superwizowałam taką grupę w poradni w Tarczynie, gdzie prowadzące ją dziewczyny zdecydowały się na zupełne odejście od programu tzw. współuzależnienia i stworzyły grupę psychoterapeutyczną dla osób, które zgłaszały się jako współuzależnione. Okazało się, że kobiety w tej grupie mają bardzo różne problemy – mają złe relacje ze swoimi rodzicami, że nie spełniają się jako matki, mają zahamowania seksualne, czasem same są osobami stosującymi przemoc. Gdy się odejdzie od tego paradygmatu, że jest jakiś program, który mamy zaproponować osobom współuzależnionym, okazuje się, że pracujemy z pacjentkami, które przychodzą do nas i mówią: mam problem w związku, a my możemy sobie pozwolić na głębsze zrozumienie tego problemu. Możemy zaproponować pomoc adekwatną do tego, czego potrzebuje pacjentka.

Współuzależnienie dotyczy także rodzin, gdy jedno z rodziców jest uzależnione od czynności, np. od kompulsywnego grania w gry komputerowe, internetu, hazardu. Zapewne mechanizmy zachowań są takie same, ale chyba trudniej dostrzec problem. Mimo przeczucia, że dzieje się coś niedobrego, można zakłamywać rzeczywistość – nie ma widocznych oznak nałogu – powrotów do domu w stanie nietrzeźwości, pustych butelek w koszu na śmieci, jednak lęk wisi w powietrzu.

Bardzo często zadłużenie jest tym pierwszym sygnałem, no nie da się go już ukryć i rodzina się o tym dowiaduje. Ponieważ nie mamy przebadanej grupy kontrolnej i nie wiemy, czym osoby współuzależnione różnią się od innych kobiet, to według mnie te kobiety z tymi samymi cechami albo podobnymi, które trafiają na niedestrukcyjnych mężów, nie wzmacniają żadnych destrukcyjnych ich działań, tylko po prostu żyją sobie szczęśliwie. Kobiety z tymi samymi cechami trafiają na partnera, który może im zarzucać, że to przez nie gra, przez nie pije itd., natomiast to tak nie działa. Partnerzy mają na siebie wpływ i jedno drugie może wzmacniać, natomiast ja zawsze zwracam uwagę na komunikowanie się w związku. Jeżeli coś mnie niepokoi, to ja mam po to język, żeby powiedzieć mojemu mężowi: słuchaj, robisz coś dziwnego, gdzie ty znikasz na noce, a ponieważ kobiety są wychowane w przeświadczeniu, że mężczyźnie więcej wolno, i że mają się nie złościć, mają być grzeczne, to na ogół się nie pytają, bo nie wypada, bo się nie złoszczą. Ponadto na ogół nie są przygotowane do aktywności, tylko do bycia bierną, dlatego też nie podejmują inicjatywy. Mężczyźni są z kolei tak wychowywani, że im wolno, mają prawo, więc też nie będą się przed kobietą tłumaczyć. Jesteśmy w takim błędnym kole patriarchatu i dopóki nie zaczniemy dziewczynek i chłopców uczyć komunikacji, równouprawnienia, edukować w różnych dziedzinach interpersonalnych, to będziemy tkwić w tym samym punkcie. W terapii osób współuzależnionych mamy pomagać nie pacjentowi, tylko pacjentce, która się do nas zgłosiła. Paradoks polega na tym, że pacjentka zazwyczaj przychodzi po to, żebyśmy pomogli jej partnerowi. Trochę jesteśmy w takim niezrozumieniu, z czym te kobiety przychodzą, z czym się borykają.

Czy w tej sytuacji pomocne dla osób współuzależnionych mogą być grupy wsparcia i dzielenie się podobnymi doświadczeniami?

Uważam, że  wszystko co pomaga jest dobre. Wszystko co powoduje, że osoba współuzależniona przestanie trwać w zamkniętym kręgu swojego związku, będzie zawsze służyło zmianie. Czasami ją utwierdzi w tym, że tam jest o co walczyć, jest jeszcze co w tych zgliszczach zbierać, czasami pomoże jej odejść od tego mężczyzny, ale nie ma jednej dobrej ścieżki, która pomaga. Zawsze namawiam wszystkie pacjentki do szukania własnych źródeł siły i wsparcia. Im więcej odkrywają, tym łatwiej będzie im się żyło. Im więcej mają zasobów, które odkrywają ą w sobie i więcej ludzi wspierających wokół i zadań, w których mogą się realizować, tym lepiej, i to jest kierunek wyjścia z każdej destrukcji.

Dziękuję za rozmowę.

(1) Melody Beattie, Koniec współuzależnienia. Jak przestać kontrolować życie innych i zacząć troszczyć się o siebie, Wyd. II, Wydaw- nictwo Media Rodzina, Poznań 2016.

 

 

 

Poprzedni artykuł Dobry terapeuta DDA
Kolejny artykuł Oszacowanie rozpowszechnienia hazardu oraz przekonania dotyczące gier na pieniądze – na podstawie badań CBOS i KBPN

Podobne artykuły Podobne artykuły

Substancje psychoaktywne w internecie  – wpływ postępu technologicznego na zjawisko narkotyków i narkomanii

Substancje psychoaktywne w internecie – wpływ postępu technologicznego na zjawisko narkotyków i narkomanii

Kobiety piją inaczej niż mężczyźni

Mewa

Gminna Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Mikołowie – przykład modelowych działań profilaktycznych

Rozliczyć się z przeszłością

Stop czy start? Abstynencja a trzeźwienie

Bagaż na całe życie

WenDo, czyli Droga Kobiet

Styczeń 2021



str.
3

Honorata Skrętowska
Superwizja w psychoterapii: funkcja i obszary do pracy

str.
7

Adam Chojnacki
Wieloperspektywiczna superwizja w obszarze przeciwdziałania przemocy

str.
12

Z Wandą PASZKIEWICZ – psychoterapeutką, superwizorką, kierowniczką Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”, rozmawiała Aleksandra PRZYBORA
Superwizja Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia”

str.
16

Anna Maria Nowakowska
Marzenie ściętej głowy

str.
19

Z dr. Adamem KŁODECKIM – psychologiem, psychoterapeutą, superwizorem psychoterapii uzależnień rozmawiał Tadeusz PULCYN
Terapia online i przez telefon

str.
21

Agata Sierota
Uzależnienia krzyżowe w kontekście politoksykomanii

str.
25

Aleksandra Przybora
Dzieci i młodzież w okresie pandemii COVID-19 – relacja z seminarium

str.
27

Anna Puchacz-Kozioł
Zagadnienia prawne związane z przetwarzaniem danych osobowych przez gminne komisje rozwiązywania problemów alkoholowych

str.
27

Tadeusz Pulcyn
Nie odpuszczam

Czytelnia Świata Problemów

Diana Malinowska, „Kiedy praca szkodzi? Wskazówki dla terapeutów pracujących z osobami nadmiernie angażującymi się w pracę”

Diana Malinowska, „Kiedy praca szkodzi? Wskazówki dla terapeutów pracujących z osobami nadmiernie angażującymi się w pracę”

Piotr Szczukiewicz, Drogi do zdrowia.

Piotr Szczukiewicz, Drogi do zdrowia.

Zobacz także:




© 2015 Wszystkie prawa zastrzeżone Świat Problemów.
Zaprojektowane i wykonane przez Sobre
Close Window

Loading, Please Wait!

This may take a second or two. Loading, Please Wait!