Warsztaty „Wreszcie żyć − 12 kroków ku pełni życia” są organizowane od 2008 roku pod auspicjami Centrum Pomocy Duchowej Księży Pallotynów w Warszawie przy ul. Skaryszewskiej 12. Ich program bazuje na chrześcijańskiej wizji człowieka i świata, łączy rozwój osobowy i duchowy z elementami psychoterapii.
Tadeusz Pulcyn
Jacek Racięcki jest terapeutą uzależnień, autorem radiowych audycji – „Poradnia Uzależnień” w Radiu Józef i „12 Krok” w Radiu Warszawa. Jest też członkiem Fundacji „Pasja Życia” – jej celem jest krzewienie trzeźwego stylu życia oraz pomaganie osobom uzależnionym i zagrożonym wejściem na drogę zniewoleń – która buduje obecnie Centrum Rozwoju Artystycznego i Duchowego dla Młodzieży w Legionowie.
Rozmawiamy w Centrum Pomocy Duchowej Księży Pallotynów w Warszawie, utworzonego przez ks. Jana Pałygę, w którym proponowane są różne formy wsparcia duchowego.
– Mówiąc kolokwialnie – uśmiecha się Jacek Racięcki – jest tu przytulisko różnych wspólnot, jakie się pojawiają w ostatnich latach w Kościele, które potrzebują pomocy. Jedną z nich jest Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar”, która kilka lat temu doszła do wniosku, że to, co sobie oferują nawzajem jej członkowie, to za mało; że potrzebują konstruktywnej drogi rozwoju duchowego. Szukając jego formy, trafili na podręcznik – „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” – który przetłumaczył z języka niemieckiego ks. prof. Romuald Jaworski z Ośrodka Pomocy przy ul. Bednarskiej w Warszawie. Po licznych konsultacjach w swoim gronie – podręcznikowy program działania przyjęli jako swój. Jedna z prowadzących wspólnotowe spotkania, słuchaczka „Poradni Uzależnień” w Radiu Józef, poprosiła mnie, abym poprowadził warsztaty „według wskazań prof. Jaworskiego”.
Co znamienne, zrobiła to w nocy – w święto Zesłania Ducha Świętego… Akurat kończę audycję, dzwoni telefon. Podnoszę słuchawkę, słyszę głos Aliny Długosz z intrygującym zaproszeniem. Byłem wówczas w trudnej sytuacji (świeżo po dramatycznych skutkach pożaru w moim domu) i nie
miałem siły na dodatkowe aktywności. A jednak usłyszałem – ze zdziwieniem – swój głos: „Oczywiście, poprowadzę te warsztaty”. I w czerwcu 2008 roku ruszyły trzy grupy warsztatowe – „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” – składające się z uczestników wspólnoty „Sychar”.
Spotkanie dróg – rozwoju osobistego i duchowego
Ks. Pałyga, duchowy opiekun trudnych małżeństw, szybko zauważył (m.in. słuchając spowiedzi) pozytywne zmiany w ich relacjach po warsztatowych spotkaniach; był ich prawdziwym orędownikiem.
– Gdy pracowaliśmy nad kolejnymi krokami programu – wspomina prowadzący – ks. Jan często do nas zaglądał, wsadzał głowę i pytał: „Kiedy powstanie następna grupa?”, bo „uzbierało” się sporo nowych chętnych do udziału w warsztatach (można powiedzieć, że pierwsze zapisy na następne
grupy to ks. Pałyga prowadził). I od tamtej pory liczba grup warsztatowych stale się powiększa, wyszły one już poza obszar wspólnoty „Sychar”, która nadal pracuje na Programie 12 Kroków, formuje swoich uczestników tym programem. Natomiast warsztaty „Wreszcie żyć…” prowadzimy już nie tylko w pallotyńskim Centrum, ale także w dziesięciu innych miejscach w Warszawie i w kilku miejscowościach w Polsce. Stworzyliśmy pewną
instytucję, którą nazywamy dziś Zespołem prowadzących warsztaty „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” przy Centrum Pomocy Duchowej Księży Pallotynów.
W ramach wspomnianego zespołu, który już funkcjonuje 9 lat – a od 5 lat jest dobrze ustrukturyzowany (ma swoją stronę internetową, prowadzi zapisy przez internet) – pracuje ponad 30 osób prowadzących warsztaty w stolicy i poza nią. Właśnie skończyła się rekrutacja do nowych grup, które wystartują po wakacjach: 17 grup dwunastoosobowych. Liczba grup warsztatowych powiększa się, bo zwiększa się liczba ludzi, którzy „chcą kroczyć ku pełni życia” (istnieje już 140 grup warsztatowych pracujących przez 2 lata).
Warsztat – wyjaśnia Jacek Racięcki – jest miejscem, w którym przez wspólnotową pracę można poznać Program 12 Kroków. Program ten rozwinął się w latach 30. minionego stulecia w USA, wśród alkoholików; najpierw służył – nacechowany wartościami chrześcijańskimi – wspólnocie AA. Potem powstał w niej zapis o odrębności wyznaniowej. I w takiej formule funkcjonuje do dziś w większości wspólnot samopomocowych, dwunastokrokowych, które nazywamy problemowymi; skupiają osoby wokół jakiegoś problemu. Mieszczą się w nich m.in. alkoholicy, narkomani, hazardziści, seksoholicy i inni. Ta formuła ma sens, bo dzięki niej te wszystkie wspólnoty mogą funkcjonować na całym świecie – niezależnie od wyznania, przynależności politycznej czy kulturowych uwarunkowań ich członków. Faktem jest, że w grupach AA pracujących na tym programie występuje Siła Wyższa, lecz w naszej przestrzeni kulturowej jest nią Bóg Jedyny w Trójcy Osób. Każdy, kto solidnie pracuje nad kolejnymi krokami, prędzej czy później Go spotyka – oczywiście w szerokim, wolnościowym kontekście.
Ja też – wyznaje Jacek Racięcki – 20 lat temu przeszedłem Program 12 Kroków w formule problemowej. Po jakimś czasie brakowało mi w procesie zmiany moich zachowań elementów duchowości; zauważyłem, że same techniczne zmiany bywają nietrwałe. Możemy – że się tak wyrażę – małpio zmienić swoje zachowanie, ale nie przemienimy się w nowy byt, zaś dzięki Sile Wyższej, Bogu, możemy stać się nowym człowiekiem. Słowem, dzięki Bogu sam doświadczyłem połączenia drogi rozwoju osobowego z drogą rozwoju duchowego. To działa, to się wyraźnie ujawnia w życiu uczestników naszych warsztatów.
Warto zaznaczyć – dorzuca terapeuta – że na temat przywoływanego tu podręcznika, z którego korzystały pierwsze grupy, po pewnym czasie pojawiały się głosy krytyczne; że ks. Jaworski, nie chcąc tracić ducha programu, przełożył tekst z błędami językowymi, jest w nim sporo tak zwanych kalek z języka niemieckiego. Znam niemiecki i mnie to nie przeszkadzało, ale zauważałem w nim pewne – obce nam – akcenty protestanckie (podręcznik pisany był dla protestanckich odbiorców); brak odniesień do sakramentów świętych czy Matki Bożej – istotnych dla większości uczestników warsztatów. Dlatego postanowiliśmy wprowadzić liczne korekty do tego podręcznika.
Pięć lat temu Paweł Surma zredagował go na nowo, przystosował do naszych potrzeb. I zrobił to znakomicie. Nie został jeszcze wydany w formie książkowej, ale używamy go w formie bryku. Dziś widać wyraźnie, że poprawiona treść dzieła „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” przynosi lepsze efekty niż jego poprzednia wersja.
Uzyskiwanie diagnozy
Kto przede wszystkim przychodzi na warsztaty? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo dotąd nie były prowadzone badania na ten temat. Generalnie można powiedzieć, że przychodzi każdy, kto potrzebuje jakiejś zmiany – na lepsze. Lider warsztatowej pracy posłużył się w tym kontekście anegdotą: ks. Aleksiewicz, pierwszy duszpasterz wspólnoty osób rodzin uzależnionych od alkoholu, na mityngach AA czy Al-Anon czuł się nieswojo, gdy ich uczestnicy przedstawiali się: „Mam na imię Adam, jestem alkoholikiem”. Albo: „Mam na imię Maria, jestem koalkoholiczką”. Któregoś dnia wpadł na pomysł, żeby przedstawiać się tak: „Mam na imię Tomasz, jestem grzesznikiem”.
– Jeśli ktoś ma jakąś słabość, w czymś niedomaga, grzeszy, nie daje sobie rady ze swoją ułomnością, zniewoleniem, które się objawia w wielu aspektach – to program naszych warsztatów jest właśnie dla niego. Poprowadzi go do tego, żeby w trudną przestrzeń zmagań ze sobą zaprosić Boga – przekonuje Jacek Racięcki. – Tak można lapidarnie określić to, co realizuje się w procesie działań warsztatowych. Oczywiście, osoby, które w sposób bardziej uświadomiony doświadczają konsekwencji swoich zniewoleń czy uzależnień w różnych aspektach życia, uczestnicząc w warsztatach, szybciej uzyskują pożądane efekty. Natomiast osoby nie do końca świadome swoich zniewoleń, ale czujące, że funkcjonują nie tak, jak chcą („Chciałbym się cieszyć życiem, a zdominował mnie smutek”, „Chciałbym mieć dobre relacje z ludźmi, a co nawiążę jakąś relację, to ona się sypie”) – po warsztatach spodziewają się uzyskania jakiejś diagnozy.
Danuta uczestniczy w warszawskich warsztatach – „Wreszcie żyć – 12 kroków ku pełni życia” – od listopada ubiegłego roku. Przyszła z myślą, że nauczy się samodzielnie prowadzić te warsztaty, żeby pomagać pewnej grupie osób (z różnymi problemami) spoza Warszawy, które nie mają możliwości dojazdu do stolicy. – Dziś – mówi – kiedy jestem pod koniec Kroku Czwartego, widzę, że warsztatowy program jest przede wszystkim dla mnie samej. Odkrywam w sobie m.in. powody lęków, które często w moim życiu się pojawiają. Mam już ponad 60 lat. Dzieciństwo spędziłam na wsi, w domu, gdzie rzeczą naturalną było, iż jako najstarsza z rodzeństwa nie tylko opiekowałam się młodszą siostrą i młodszym bratem, ale również zajmowałam się prowadzeniem domu, gdy rodzice przez cały dzień pracowali w polu. Już w wieku szkolnym stałam się osobą dorosłą, podziwianą przez wszystkich. Pochwały dorosłych – „jaka ona jest odpowiedzialna, rozsądna, zaradna” – nobilitowały mnie, ale jednocześnie zmuszały do pracy ponad moje dziecięce siły. Dziś to skutkuje właśnie lękami, nadmiernym perfekcjonizmem, obawami na wyrost, zachowaniami kompulsywnymi, ciągłym wymyślaniem strategii działania, aby nie zginąć w obecnym świecie. Już od pierwszych warsztatowych kroków – puentuje Danuta – uświadamiając sobie dysfunkcyjne sytuacje z dzieciństwa (chociaż w domu nie było problemu alkoholowego), nabieram wiary i odwagi, by „wreszcie żyć” – bez tego wszystkiego, co przeszkadza mi iść „ku pełni życia”.
– Warsztaty pokazują, uświadamiają – konkluduje prowadzący je Jacek – co się działo w dotychczasowym życiu ich uczestników, z czym mogą pracować, aby nastąpiło w nich oczyszczenie czy nowe narodzenie „ku pełni życia”. Może nawet trafić do nas ktoś, komu wydaje się, że nie ma większych problemów, ale po zajęciach warsztatowych może jakieś odkryć. Nie chcę przez to powiedzieć, że w każdym z nas jest coś mrocznego, w sensie defetystycznym, ale jesteśmy tylko – i aż – ludźmi. I każdy z nas potrzebuje pełnej znajomości siebie. Dzisiejszy świat jest światem kreacji; lansuje drogę stwarzania siebie dla doraźnych potrzeb. To powoduje, że gubimy nasz depozyt, którym zostaliśmy obdarowani – jak mówi papież Franciszek – albo w ogóle go nie odkrywamy; wtedy – często w środku życia – jesteśmy sfrustrowani, nieszczęśliwi. Warsztat ewidentnie pomaga w odkrywaniu ludzkich depozytów, ścieżki rzeczywistego powołania.
Dawanie narzędzi do zmiany
Jacek Racięcki niekiedy spotyka po latach osoby uczestniczące w warsztatach, które potem brały udział w różnych rekolekcjach i dniach skupienia. Chwalą się euforycznie, że „coś” ich podczas udziału w nich bardzo poruszyło. To „coś” zwykle jest właśnie tym, co on podczas warsztatów obrazował i przekazywał wielokrotnie. Zdaje więc sobie sprawę, że jest siewcą rzucającym ziarno, które niekiedy dopiero po jakimś czasie daje plon.
– A gleba pod zasiew bywa różna – stwierdza spokojnie. – I często się zdarza, że na początku warsztatu, a nawet przez cały czas jego trwania, uczestnicy są jak skała i ziarno, które od niej się odbija (protestują, bronią toksycznych relacji, sytuacji, w których funkcjonowali), ale jednak nie opuszczają spotkań, więc trzeba dalej siać. I my – wszyscy prowadzący warsztaty – tego ziarna nie marnotrawimy. Przyjdzie moment, że ktoś najbardziej „oporny” zauważy: „Ojej, ile ja mam tego ziarna wokół siebie, muszę coś z nim zrobić”. Ale również może być tak, jak z wodą, która toczy skałę. Uderzanie ziarna o twardy grunt spowoduje, że pojawi się w nim w końcu jakaś szczelina i znajdzie ono miejsce do zakiełkowania. Jeśli ktoś przychodzi po latach i mówi, że „coś” go poruszyło, to mogę się tylko cieszyć, że mam w tym jakiś udział. Że zaznaczyłem swój ślad, m.in. też dzięki swojemu świadectwu. Bo w dużej mierze podczas zajęć warsztatowych posługujemy się również świadectwami własnej zmiany.
Nasz warsztat – mówi na odchodnym Jacek Racięcki – nie jest terapią sensu stricto; jestem terapeutą, ale nie czuję, że prowadzę grupę terapeutyczną. Nie pracuję w procesie grupowym; nie ma interakcji w grupie – wypowiedzi uczestników dotyczą tylko ich samych, nic nie dzieje się przez podporządkowanie się grupie; dzieje się w odniesieniu do wartości, które są mocno akcentowane w procesie warsztatowym, i uczciwości wobec siebie samego. Ten proces przebiega bardzo wewnętrznie. Grupa oczywiście jest ważna, bo w niej ten proces znajduje swoje odbicie.
Warsztat niczego nie zamyka, on daje tylko pewne narzędzia. Program warsztatowy może być przez jego uczestników dalej wykorzystywany w pracy nad sobą – w odniesieniu do siebie i Boga. A w procesie terapeutycznym często wychodzimy z grupy i koniec. Nie sugeruję, że terapia nie daje dobrych efektów, przeciwnie; widzimy jej pozytywy, gdyż nasi uczestnicy bywają po terapii lub są w jej trakcie, często także proponujemy
im terapię różnych uzależnień.
Natomiast w naszej rzeczywistości warsztatowej łączymy elementy psychoterapii grupowej z rozwojem osobowym, z rozwojem duchowym. I widzimy, że jest na to ogromne zapotrzebowanie. Gdy mówię terapeutom z ośrodków terapeutycznych, ilu w ciągu kilku lat uczestników przeszło nasze warsztaty, jak się do nas garną, to patrzą na mnie z niedowierzaniem. Dziwią się, bo oni często mają problemy, żeby zebrać grupę terapeutyczną. No i wielu zadziwia ta prosta puenta uczestników naszych warsztatów: warto żyć.
Artykuł został dofinansowany ze środków m.st. Warszawy.