Oczywiste skutki nieoczywistej przemocy
Ewa Skórska
Przemoc fizyczna jest złem i pociąga za sobą olbrzymie negatywne konsekwencje – co do tego rzadko kto ma już dziś wątpliwości, a głosy – „mnie ojciec bił, a jednak wyrosłem na człowieka” czy „klaps jeszcze nikomu nie zaszkodził” – są coraz cichsze i mniej społecznie akceptowane. Przemoc psychiczna i emocjonalna jest mniej oczywista, rozproszona i zawoalowana, ale robi nam bardzo realną, namacalną, brutalną krzywdę.
Sygnały alarmowe
Ciągle zdajemy się nie dostrzegać (czy raczej dostrzegać wybiórczo), że pewne zachowania wobec dorosłych i dzieci mają znamiona przemocy. Jeśli partner wypomina mi każdą wydaną złotówkę (przeze mnie zarobioną) albo ma pretensje, że naszą wspólną stertę talerzy w zlewie zamierzam pozmywać dopiero jutro i urządza mi z tego powodu awanturę, to choćbym była zaślepiona potrzebą bycia z nim do końca życia, dostrzegam sygnały alarmowe, że coś jest nie tak (inna sprawa, co z tym zrobię).
Jeśli pijany ojciec wchodzi do pokoju nastoletniego syna, prawie wyrywając drzwi z futryną, i urządza awanturę, to nie mamy cienia wątpliwości, że jesteśmy świadkami sytuacji przemocowej, nawet jeśli chłopak nie został uderzony. Ale gdy trzeźwa matka o jedenastej w nocy zapala światło w sypialni piętnastoletniej dziewczyny i zaczyna ją odpytywać, czy odrobiła wszystkie lekcje i nauczyła się niemieckiego, nie mamy pewności, czy to są zachowania przemocowe. Nie ma pewności również gdy matka innej dziewczyny mówi, że do wybranej przez nią sukienki powinna jeszcze z pięć kilo schudnąć oraz zabrania jej chodzenia na lekcje śpiewu czy jazdy konnej, dopóki nie poprawi ocen z fizyki albo gdy jej ojciec blokuje zamki w samochodzie, żeby nie wysiadła, bo ma wysłuchać do końca jego wypowiedzi na temat wiary w Boga i praktyk religijnych albo odbiera jej iPada, bo wrócił z wywiadówki rozczarowany. Czy to jest przemoc?
Może są to przykłady rodzicielskiej troski, może nadmiarowej – „żeby dziecko nie miało szkodliwej nadwagi”, lepiej się uczyło, niepotrzebnie nie rozpraszało i wysłuchało z uwagą: „Wiem, co jest dla ciebie dobre i w tej chwili potrzebne, pośpiewasz sobie, jak już będziesz miała czwórkę z fizyki” Czy to jest przemoc, gdy zmuszam siedmiolatka, żeby wziął udział w konkursie bibliotecznym na narysowanie portretu bohatera książki, a potem wymyślam, kogo on narysuje, a potem rysuję za niego, zostawiając mu jedynie kolorowanie, a on i tak tego nie zrobi, bo w ogóle nie chce brać udziału w konkursie? Moja przyjaciółka mówi, że nie może nie budzić rano swojego siedemnastoletniego syna, bo jak go nie obudzi, to on nie wstanie i w ogóle przestanie chodzić do szkoły, „i nie zda matury, i nie pójdzie na studia, i nie dostanie pracy, i już zawsze będzie siedział przed komputerem i grał”. W związku z tym od paru lat codziennie rano są dzikie awantury o poranku, a w weekendy dodatkowo, bo „ten człowiek zupełnie nie przykłada się do polskiego” (a młody człowiek jest uzdolniony matematycznie i wybiera się na studia informatyczne).
Syn innej koleżanki opowiada mi o czymś, a matka patrzy na niego tak, jakby się bała, że ten palnie coś głupiego, że będzie mówił bez ładu i składu albo mnie obrazi. Nastoletni chłopiec siedzi z kolegą w pokoju, a jego mama z koleżanką w kuchni i stamtąd krzyczy do syna, żeby natychmiast do niej przyszedł, bo chce go zapytać, jak nazywał się kot znajomej, u której byli trzy miesiące temu.
Rozmawiasz przez telefon, szesnastolatek otwiera lodówkę, a ty mówisz do osoby, z którą rozmawiasz: „muszę kończyć, bo przecież moje dziecko nie umie sobie zrobić kolacji”. Po czym dziwisz się, że „dziecko” wyszło z domu, trzaskając drzwiami.
Wszystko dla ich dobra
Chcesz iść w góry ze swoim siedemnastoletnim dzieckiem, które tydzień wcześniej chodziło po słowackich Tatrach i naprawdę jeden dzień chciałoby odpocząć. Nie pozwalasz mu na to. Dziecko przez całą wędrówkę jęczy, słania się na nogach i mówi jak mu niedobrze – a później... ma dwa dni spokoju, może sobie odpocząć. Absolutnie nie masz pretensji, że córka zapakowała kapuśniak na drogę w nieszczelne pudełko, ale demonstracyjnie je myjesz i opowiadasz o kapuścianym zapachu w całym samochodzie. Irytujesz się, bo syn kolekcjonuje książki o broni i historii wojen, robi mieszanki kawy z przyprawami i uwielbia długie rowerowe trasy, a ty chcesz, żeby uczył się języków obcych i „miał przynajmniej trójkę z matmy”.
Nie uważamy, żebyśmy stosowali przemoc. Po prostu czasem sobie żartujemy. Po prostu nie lubimy zapachu kapusty w samochodzie. Po prostu chcemy, żeby nasze dorastające dzieci robiły to, co im się mówi, przestrzegały zasad, myślały z wyprzedzeniem, były mądrzejsze. Po prostu – mają zachowywać się zgodnie z tym, czego od nich oczekujemy w danym momencie.
Może się wydawać, że to drobiazgi. Przecież „to wszystko dla ich dobra”: żeby wstał, zdał, miał, żeby zrozumiała. Przecież tak wygląda życie, nie jest lekko. A może mieliśmy zły dzień albo trudną przeszłość – bolesne dzieciństwo, matkę z chorobą nowotworową, siostrę w depresji, ojca czy męża alkoholika? Może nigdy nie mogliśmy na nikim polegać? Ktoś nas zawiódł, okłamał, zdradził, poniżył? Chcemy, żeby nasze dzieci miały lepiej od nas i były lepsze. Chcemy dla nich dobrze wedle własnego przekonania, dlatego przykręcamy śrubę, a w razie potrzeby – uciekamy się do sarkazmu, złośliwości, presji. W istocie - do przemocy.
Czy gra jest warta świeczki
Obserwowałam u siebie i obserwuję u znajomych w moim wieku (przeważnie kobiet wychowanych w dysfunkcyjnym/alkoholowym domu) jak trudno nam przyjąć do wiadomości, że nasze dzieci mogłyby sobie poradzić bez naszych wskazówek, poświęceń, zaleceń... Że możemy przestać nad nimi „wisieć” i pozwolić im zdobywać niezrozumiałe przez nas doświadczenia.
Patrzymy na swoje dzieci przez pryzmat własnych negatywnych doświadczeń z dzieciństwa i dorosłych związków, nierzadko traktując dorastających synów tak jak byłych partnerów, na których nie mogłyśmy polegać, których „należało kontrolować” i po których spodziewałyśmy się wszystkiego najgorszego. Często również nie dostrzegamy, że osoba dwunastoletnia, czternastoletnia ma problemy na swoją miarę, że dobrze by było nasze podejście do niej jednak zmienić. Że jak się dostosowywaliśmy do przemian dwu-, trzy- i czterolatka, tak musimy dostosować się do burzliwych zmian w rozwoju nastolatka. A jeśli tego nie zrobimy, wszystkim będzie ciężko i teraz, i później. Trudno jest pogodzić się z tym, że w jakimś momencie nasze przekonania, wartości lub styl życia wcale nie są dla kogoś innego atrakcyjne. Ale jeśli mam kogoś do nich zmuszać – to czy gra jest warta świeczki? A przede wszystkim: jaki dam przykład, przekaz, jeśli nawet mi się uda?
Można powiedzieć „nie”
Byłam jakiś czas temu z przyjaciółką w górach z naszymi siedemnastoletnimi wtedy synami i wybieraliśmy się do muzeum kolejki wąskotorowej. Mój syn uwielbia pociągi od zawsze, moja przyjaciółka kocha wszystkie muzea – za to jej syn chciałby zostać w domu i posiedzieć na stronach NASA. I dopytuje, kiedy wrócimy, jak długo tam będziemy i czy naprawdę musimy tam jechać. Trwato jakieś dwadzieścia minut, w końcu mój syn nie wytrzymuje: „Jak nie chcesz, to nie jedź! Mnie by też szlag trafił, gdyby ktoś mi kazał przez kilka godzin zwiedzać NASA!”. Zapada cisza. I spojrzenie „domatora” w stronę matki: „Mogę?”. Ona na to: „No skoro naprawdę nie chcesz iść z nami”. To był moment przełomowy. Syn koleżanki zrozumiał, że można powiedzieć: „nie”, a jego mama dostała informację, że można nie zmuszać go do robienia rzeczy przez nią wymyślonych.
Bez szans
Każda sytuacja, w której nie liczę się z czyimiś granicami, lub kiedy ktoś nie liczy się z moimi, jest formą przemocy. Także wszystkie kąśliwe uwagi (niby zabawne albo mające dać do myślenia) mają znamiona przemocy. Każda sytuacja, w której nie widzę w drugiej osobie, często kilkunastoletniej, odrębnego człowieka, tylko anonimowego uczestnika moich olśniewających planów, realizatora moich ambicji, plastyczną masę, z której ulepię sobie kogoś wedle własnego uznania, jest aktem przemocy, jest wysyłaniem przekazu: Nie jesteś ważny. Nie znasz się. Nie rozumiesz. Nie liczę się z tobą. Każda „zabawna” uwaga, każde wypomnienie potknięć, każde podnoszenie poprzeczki – „dlaczego czwórka, a nie piątka” – drenuje z pewności siebie, odbiera poczucie mocy, zaburza pozytywny odbiór swojej osoby. Osoba, której granice wielokrotnie – i znowu: w najlepszej wierze! – przekraczano, ma spore „szanse” nie liczyć się ze sobą i swoimi potrzebami. Skąd ma wiedzieć, co lubi, a czego nie? Gdzie w ogóle są te granice?
Jeśli całe życie ktoś stawiał mi wymagania, którym nie umiem sprostać, w dziedzinach, które nie są moje, to może tak być powinno? Przecież skoro tyle osób mi to robiło, to musi to mieć jakiś sens. Skoro mnie zmuszano, żebym działała wbrew swojej woli, to może właśnie na tym polega życie, na wiecznym robieniu czegoś przeciwko sobie? Skoro nie umiałam w porę rozładować zmywarki, co stawało się najważniejsze na świecie, jedynym kryterium oceny mnie jako człowieka i zależał od tego dobrostan całego domu, to może faktycznie jestem beznadziejna i do niczego się nie nadaję? Może powinnam wybrać partnera, który będzie robił rzeczy wbrew mnie i pracę, w której nikt mnie nie doceni? Będę żyła z gaslighterem, który powie mi, co dla mnie dobre („widzisz, tak nie chciałaś, a jednak ci się podobało”) i pracowała z szefową, która jednym zdaniem zostawi mnie z wrażeniem rozproszonego niepokoju?
Będę się czuła gorsza/grubsza/głupsza, „nie taka”, „do poprawy” i zawsze będzie można mi wmówić, że coś mi się przywidziało, czegoś nie zrozumiałam, coś nadinterpretowałam. I że na pewno sama nie dam sobie z niczym rady. Będę znosić wszystko w pokorze lub z zaciśniętymi zębami dopóty, dopóki nie znajdę sobie terapii, warsztatów, książek, ludzi, którzy pomogą mi odnaleźć siebie, skontaktować się z własnymi uczuciami i zrozumieć, kim jestem i gdzie kończę się ja, a zaczynają inni. Będę przekazywać tę pałeczkę nieoczywistej przemocy przez pokolenia. wierząc, że robię dobrze, że się staram, że tak trzeba. I będę patrzeć potem, jak mój syn leczy się z depresji, i obserwować jak moje przyjaciółki robią dokładnie to samo swoim dzieciom, co i ja robiłam, co tylu rodziców robi. I są bez żadnych szans na to, że zdołają usłyszeć, że można inaczej.
Ślady najlepszych chęci
Miałam ten przywilej, że pracując w bibliotece i prowadząc zajęcia teatralne, mogłam towarzyszyć ludziom między czternastym a dwudziestym rokiem życia, słuchać, z czym się borykają w domu, poznawać ich rodziców, przyglądać się relacjom, poznać sytuację „nastolatek-dorosły” od tej drugiej strony, patrzeć jak nastolatek ewoluuje przez lata. I dostrzegać, jakie ślady zostawiają w młodym człowieku nasze „najlepsze chęci”. Kiedy kreatywna, mądra, zdolna i prześliczna dwudziestoletnia dziewczyna, która jest w terapii i której mama jest trzeźwiejącą alkoholiczką, mówi mi: „Zaczyna do mnie docierać, że może jednak nie jestem zupełnie beznadziejna”, to przysięgam, że chce mi się płakać, a widziałam takich młodych osób dziesiątki, jeśli nie setki i w swoim pokoleniu, i w pokoleniu mojego syna, i wśród ludzi młodszych od niego o kilka lat. Pamiętam, jak w pierwszych latach pracy w bibliotece zrozumiałam, że dziewczyny szesnastoletnie przeżywają niemal dokładnie to, co ja w ich wieku przeżywałam i słyszą od rodziców to, co ja słyszałam od swoich. Pamiętam, jak nie umiałam się pogodzić z tym, jak bardzo nic się nie zmieniło i jak minimalne postępy zrobiliśmy, traktując – często nieświadomie – nasze dzieci tak, jak nas traktowano. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Przemoc nieoczywista, rozproszona i zawoalowana robi nam bardzo realną, namacalną, brutalną krzywdę, którą przeniesiemy dalej, ponieważ wszyscy jesteśmy ofiarami ofiar I będziemy krzywdzić i siebie, i innych w przekonaniu, że inaczej się nie da. Będziemy pracować ponad miarę, zabiegać o ludzi niedostępnych, lokować uczucia w osobach uzależnionych, zajadać to wszystko czekoladą, popijać winem i płakać w wannie. Będziemy stosować przemoc, wyśmiewać się z innych i upijać się na każdej imprezie. Będziemy pracować na własne i cudze zaburzenia: depresję, bulimię, pracoholizm – dopóki nie pojmiemy, że sarkazm, złośliwość, nadopiekuńczość, krytyka i wciskanie innym naszej wizji życia: to przemoc. A kiedy już zaczniemy to rozumieć – zrobimy pierwszy krok do zupełnie nowej jakości życia, które na całe szczęście, mimo wszystko, jest jak najbardziej możliwe.
Artykuł pochodzi z nr 6/362/2023 „Świat Problemów”.